środa, 24 grudnia 2014

Merry Christmas!


Hello!
Chciałbym życzyć Wam wesołych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku i szampańskiego Sylwestra!
Miejmy nadzieje, że pójdzie w cycki. ;)
Niech w następnym roku spełnią się Wasze wszystkie marzenia.
Dziękuję, że ze mną tutaj jesteście.
Lepszych czytelników nie mogłam sobie wymarzyć.
Jeżeli chodzi o prezent,
to na razie powiem tylko tyle,
Że mam zamiar pisać nowe opowiadanie,
Ale więcej informacji, w swoim czasie.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego !
Kara. Xx

Rozdział 12. Robisz to mało dyskretnie


"Po burzy zawsze wschodzi słońce"

  Jechaliśmy w ciszy. Wzrok Harry'ego utkwiony był w drodze, a ręce trzymał mocno zaciśnięte na kierownicy. Wpatrywałam się w widoki na szybą.  Nagle samochód się zatrzymał, a ja ocknęłam się , że jesteśmy już pod "naszym" apartamentowcem. Nie czekając na polecenia ze strony Styles'a, opuszczam samochód, zbierając uprzednio torebkę.

  Szłam żwawym krokiem, tak aby przypadkiem nie nie natknąć się na Harry'ego, który dzisiaj wyjątkowo działa mi na nerwy. Pieprzony idota! Co on sobie wyobraża?! Myśli, że może rządzić mną i tym co robię? Nie jestem jakąś kretynką, u której szare komórki cierpią na samotność. Jeżeli mu się wydaje, że będę tępo wykonywać każdy jego rozkaz, to grubo się myli.

   Myślenie na o tym, tak mnie rozjuszyło, że nie szłam, lecz maszerowałam, wściekle tupiąc nogami o podłogę. Przed moimi oczyma ukazały się znajome drzwi, więc jeszcze bardziej przyspieszyłam, mając w zamiarze wejść z impetem do mieszkania. Nie wzięłam jednak pod uwagę przykrego faktu, że drzwi są zamknięte na klucz.
   
   Usłyszałam jedynie głuche łupnięcie i poczułam przeszywający ból w okolicy czoła.

 ***

   Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Leżałam na łóżku w sypialni Harry'ego, w około panował mrok. Nie miałam bladego pojęcia skąd się tam wzięłam, nie wspominając o tym że miałam na sobie porozciągany męski T-shirt, zamiast wieczorowej sukienki. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Zastanawiałam się z jakiego powodu, ale mój umysł był kompletnie zaćmiony. Wstałam z łóżka i zataczając się, wyszłam z pomieszczenia. Z salonu dobiegał dźwięk telewizora. Nad kanapą wystawała kudłata głowa, która kiedy tylko trafiłam do pokoju, odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę miałam wrażenie, że przez jego twarz przemknęła ulga, ale jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. 
- Już wstałaś? - zapytał. 
- Jak widać. - mruknęłam. 

  Między nami nastała niezręczna cisza. 

- Egh... Bo ja, nomartwiłemsięociebie. -  wyjąkał na wdechu. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- Co powiedziałeś?
- Martwiłem się o ciebie, tak?! - wrzasnął. Zdziwiło mnie jego nagłe rozgoryczenie. 

  Na moje usta wpełzł uśmiech. Szczerząc się, jak głupi do sera, usiadłam obok Harry'ego na kanapie.

- To urocze, że się o mnie niepokoisz. - postanowiłam wykorzystać okazję i trochę się z niego ponaigrywać.
- Wcale się o ciebie nie niepokoję. Po prostu, trudno by było wytłumaczyć, skąd wziął się trup w moim mieszkaniu. - tłumaczył się.
- Och, no weź przestań. - szturchnęłam go w ramię. -  Nie ma się czego wypierać. To normalne, że nawet ty masz jakieś ludzkie odruchy. - byłam w swoim żywiole.
- Ha, ha, ha. Na prawdę,  prze śmieszne. Już ci klaskać?
- To nie miało być zabawne. Wiesz, miło jest wiedzieć, że masz kogoś, kto się o ciebie martwi.
- Nie martwię się o ciebie, jasne?! Nie jestem twoją niańką, żeby się tobą zajmować. Po prostu patrz,  gdzie łazisz i myśl, to na pewno rzadziej będziesz miała bliskie spotkania z drzwiami.
- Och, mówisz, że się o mnie nie martwisz, i że nie jesteś moją niańką? Twoje dzisiejsze zachowanie mówi zupełnie co innego!
- Acha! Więc miałem zostawić cię na podłodze w hallu? Będę wiedział na przyszłość!
- Jeżeli tak uważa... -  nie zdążyłam dokończyć, bo moje nadgarstki zostały przygwożdżone do kanapy, a nad moim ciałem zwisał Harry. Mój oddech gwałtownie przyspieszył. W oczach Styles'a szalały iskry, a mglisty szmaragd jego teczówek zmienił się w ciemną zieleń. Na swojej twarzy czułam jego gorący oddech, pachnący miętą.
- Nie obchodzisz mnie, rozumiesz? - warknął. Kiwnęłam ledwo zauważalnie głową. Już zaczął się podnosić, lecz nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie dodała.
- A więc, skoro tak cię "nie interesuję", to dla czego co wieczór poprawisz mi kołdrę? - jego wyraz twarzy natychmiast się zmienił się na zdziwiony, a potem przemknęło zakłopotanie, jednakże nie dane mi było się nim długo cieszyć, bo znowu wróciła ta arogancja i wrogość.
- Skąd to wiesz? -  syknął mi prosto w twarz.
- Robisz to mało mało dyskretnie. - uśmiechnęłam się szelmowsko.
- A więc zaprzestanę to robić. -  podniósł się z nad mojego ciała, patrząc na mnie zwycięsko .
- No i fajnie.

***

  Od godziny próbuję zasnąć. Jest już 23.47, a ja nadal kręcę się po łóżku. Z głębi mieszkania wydobywają się odgłosy telewizora. KONIEC! Nie będę tutaj leżeć. 

  Wstałam i skierowałam się do salonu. Harry siedział na kanapie i czytał jakąś książkę. 

 -  Harry?- zaczęłam przymilnym głosem. 
- Tak? - mruknął nie podnosząc głowy znad książki. 
- Bo ja nie mogę zasnąć. - wydukałam  
- To licz barany. 
- Już doszłam do 700.
- To nie wiem. Napij się mleka, czy coś. 
- Nie lubię mleka. - westchnął z poirytowaniem.
- No to ja już nie mam pomysłu.
- A przyszedł byś do mnie do łóżka? -  odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Mam z tobą spać? - zapytał z niedowierzaniem.
- No... Tak.
- Nie wiem. Zastanowię się. - patrzyłam na niego z miną zbitego psa. Westchnął ponownie.
- Idź do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę. - pisnęłam radośnie i pochasałam do sypialni.

  Położyłam się i owinęłam szczelnie kołdrą. Chwilę później szum wody ustał, a przez drzwi łazienki wpadło do pokoju światło. Usłyszałam odgłosy bosych stóp,  a następnie materac po drugiej stronie ugiął się pod wpływem ciężaru Harry'ego.
- Dobranoc Harry. -  szepnęłam.
- Dobranoc Bella.
___________________________

Ho ho ho! 
Witam! 
Nareszcie jest, wyczekiwany przez Was rozdział! 
Przepraszam, ale strasznie się spieszę, bo już się do mnie rodzina zjeżdża, a ja nawet prysznica jeszcze nie wzięłam! 
Życzenia postaram się wystosowac dzisiaj po między napychaniem żołądka przy stole. W oddzielnej,  notce z prezentem. ;) 

Kara. xx

środa, 17 grudnia 2014

A few questions.


HEJKA! 
Mam do was pewne pytania (Boże, brzmi jak jakieś przesłuchanie ;)).
 
1. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy nie przenieść bloga na wattpad. Co o tym myślicie? Bo wiecie, ja nie chcę robić niczego bez waszej aprobaty,ale byłby mi tam lepiej pisać itd. 
2. Czy chcecie żeby akcja trochę przyspieszyła? Bo ja to tak wszystko odwlekam, a może wy chcielibyście żeby bardziej się do siebie już zbliżyli. 

W obu kwestiach decyzja należy do Was. 
Do następnego rozdziału. 

Kara. xx

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 11. Bratnia dusza.


"Zazdrości, ach zazdrości.
Tyś najczęściej wypieranym uczuciem jest"

MYŚL

  Kiedy tylko przestąpiłam drzwi, wydawało mi się jakbym przeniosła się do innego świata.
Do świata drogich alkoholi; cygar; wieszających się na ramionach bogaczy, ubranych w suknie warte roczną pensję zwykłego, szarego człowieka, patrzących z wyższością na innych kobiet i wykwintnego jedzenia, które nie mieści się na srebrnych półmiskach. Do świata, do którego kompletnie nie pasowałam.

Prowadzona delikatnie za rękę, przez Harry'ego, szłam rozglądając się w około. Tak jak sobie wyobrażałam. Stojący przy stolikach ludzie, debatujący na nie znane mi bliżej tematy; sporadyczne, dyplomatyczne śmiechy; lejące się litrami, drogie trunki; lawirujący pomiędzy stolikami, ubrani elegancko kelnerzy i muzyka klasyczna w tle.

Szłam tak błądząc myślami daleko, do póki nie wpadłam na Harry'ego, który nagle się zatrzymał.

- Anabel.- zmroził mnie spojrzeniem.
- Przepraszam.- szepnęłam mu do ucha, na co wzdrygnął się lekko.

- Och, Harry! Jakże niezmiernie miło mi cię widzieć!- zwrócił się do Harolda, stojący przy tym samym stoliku co my, gruby mężczyzna.
- Mnie również, sir Baldwin.- obaj uścisnęli sobie ręce.
- Ależ dawno się nie spotkaliśmy! Zmężniałeś od tego czasu.
- Nie da się ukryć, sir.
- I nadal nieskazitelne maniery. Jednak istnieje jeszcze jakaś nadzieja dla przyszłych pokoleń.
- Pochlebia mi pan.
- Takim osobom, jak ty, nie warto szczędzić pochlebstw.

Kiedy przysłuchiwałam się tej rozmowie, robiło mi się nie dobrze, wiec wyłączyłam się na chwilę.

- A to, jak się domyślam, twoja piękna towarzyszka.- ocknęłam się, kiedy rozmowa zeszła na mnie.- Och, gdzie moje maniery! Andrew Baldwin, do usług.- zgiął się w pół i cmoknął mnie w dłoń.
- Anabel Smith.- przedstawiłam się, zerkając na Harry'ego, który cały czas mnie obserwował swoim srogim spojrzeniem.
- Przepiękne imię, przepięknej kobiety.- Andrew cały czas jeździł żądnym wzrokiem po mojej sylwetce, uśmiechając się przy tym "uwodzicielsko". Miałam ochotę pozostawić na jego pomarszczonym, czerwonym od nadmiaru alkoholu policzku, ślad dłoni, lecz Harry, jakby przewidując moje zamiary, objął mnie ramieniem w talii, przełamując tym samym kolejną barierę naszej bliskości.

Moje ciało przeszła fala gorąca, spowodowana jego delikatnym dotykiem.

Moimi zmysłami zawładnął jego narkotyzujący zapach.

Moje mięśnie sparaliżował jego ciepły, miętowy oddech owiewający szyję i twarz.

Co ten facet ze mną robi?

Perspektywa Harry'ego

Patrzyłem jak ten stary obłapywacz taksował wzrokiem Anabel. W środku (sam nie wiem czemu) aż wrzałem ze wściekłości. Myślałem, że zaraz rzucę się mu do gardła.
Boże, Styles! Ogarnij się, to tylko twoja kobieta!

Nie mogąc już znieść tej sytuacji, oplotłem ją ramieniem w talii, patrząc jadowicie na pijanego Baldwina, który odkleił swoje świńskie oczka od Belli.
Bella... nigdy jej tak nie nazywałem... Podoba mi się to zdrobnienie. Pasuje do jej delikatnej urody.
Nie! Co ja wygaduję? Harry! Skąd u ciebie takie słabości?!

To wszystko przez tą sakramencko niewygodną kanapę.

Ledwie jej ciało zetknęło się z moim ramieniem, poczułem uścisk w żołądku i mrowienie w okolicy podbrzusza, które starałem się za wszelką cenę ignorować.

Pachniała słodko ale zarazem soczyście. Mieszanka cytrusowego żelu pod prysznic i owocowo-kwiatowej kompozycji perfumy napełniła moje płuca. Zaczarowany cudowną wonią przybliżyłem twarz do jej szyi, ocierając się prawie nosem o okraszoną słońcem skórę Anabel.

Co ta kobieta ze mną robi?

Perspektywa Anabel

- Eghm. - odchrząknął Baldwin. - Muszę was przeprosić ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. - powiedział i przed odejściem jeszcze raz obślinił mi dłoń.

Odetchnęłam z ulgą. Nie mogłam już znieść towarzystwa tego dupka.

- Muszę coś załatwić. Zostań tu i się nie ruszaj, a już na pewno z nikim nie rozmawiaj.- rozkazał Harold i zniknął wśród tłumu.

Usiadłam na jednym z pobliskich krzeseł. Po 5 minutach zastanawiania się, nałożyłam sobie na talerz czarnego kawioru i zaczęłam go jeść, przegryzając grzanką.

Nie rozumiem co takiego wspaniałego ludzie w tym widzą. Smakuje jak jajko w postaci żelka.

- Czerwony jest lepszy.- usłyszałam głos z boku, na który podskoczyłam na krześle.

Obok mnie siedziała blondynka mniej - więcej w moim wieku. Wyglądała na miłą i jej rysy twarzy oraz spojrzenie ukazywały, że jest charakterną osobowością.

- Kawior... Czerwony jest lepszy.- powtórzyła.- Z resztą wszystkie są beznadziejne. Nie rozumiem co ludzie widzą w tych dowodach rybiej aborcji.- powiedziała dziewczyna.- Tak w ogóle to jestem Carmen.- wyciągnęła do mnie dłoń.
- Anabel.- uścisnęłam jej rękę.
- Ciebie pewnie też tu ojciec przywlókł. W pełni cię rozumiem. Mój też mnie ciąga po tych drętwych imprezach pod pretekstem "zapoznania z branżą". Miałam dzisiaj nie iść, byłam umówiona na imprezę z przyjaciółką ale w ostatniej chwili okazało się, że na ten zasrany bankiet przychodzi jakiś młody fagas, którego muszę koniecznie poznać i mu się przypodobać, ponieważ: "To bogaty facet, z dobrej rodziny, prezes wielkiej korporacji więc musisz go oczarować zanim ktoś inny sprzątnie ci go sprzed nosa" ... ble ble ble. Nie mam zamiaru wdzięczyć się do jakiegoś przydupasa, tylko dla tego, że mój ojciec upieprzył sobie we łbie, że musi dobrze wydać mnie za mąż, żeby miał kto przejąć rodzinny interes. Gówno mnie obchodzi ten facet, nie mam zamiaru się stąd ruszać. A ty?- moja rozmówczyni skończyła swój monolog.
- Ja to właściwie jestem tutaj do towarzystwa.- powiedziałam speszona.
- Aaa. Och, przepraszam. Ja wiesz..., nie oceniam.
- Nie, nie o to...
- Już jestem.- moja wypowiedź została przerwana przez Harry'ego, który zajął miejsce obok mnie.

Carmen patrzyła to na mnie, to na Harry'ego. Posłała mi pełen uznania spojrzenie.

Nie wiedząc co zrobić, wsadziłam do ust widelec z kawiorem

- Kawior je się specjalną łyżeczką, żeby metal nie psuł smaku.- upomniał mnie Harry.- zażenowana odłożyłam sztuciec.
- Nie martw się. Mi też się to zawsze myli.- powiedziała Carmen, za co Harry zmroził ją spojrzeniem.

Nie mogąc się już się dłużej powstrzymać, kopnęłam go mocno w kostkę. Widziałam jak się wzdryga ale nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy. Opanowanie tego człowieka jest wręcz przerażające.

- Przepraszamy na chwilę.- powiedział i pociągnął mnie za ramię.
- Co ty robisz?- wrzasnął na mnie wściekły.
- To na co zasługujesz.- uśmiechnęłam się słodko.
- Anabel...- powiedział podniesionym głosem. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie... ale nie. Po raz kolejny dał pokaz swojej imponującej samokontroli.
- Wracaj do stolika.- syknął, a sam gdzieś powędrował.

Jak mi polecił, tak też zrobiłam.

- Sorki Anabel. Ja nie wiedziałam, że to twój facet i w ogóle...- zaczęła przepraszać mnie Carmen.
- Raczej to ja przepraszam cię za jego zachowanie. Ten facet przez cały czas zachowuje się tak jakby miał ZNPM*.- blondynka zaśmiała się.- Z resztą, nazwanie go moim kolegą jest zbyt wylewne, nie mówiąc już o określeniu "mój facet".
- Nie jesteście razem?
- W życiu! Tylko ze sobą mieszkamy.- dziewczyna uniosła do góry brwi.
- Długa historia...- mruknęłam.
- Mamy sporo czasu.- powiedziała.
- Przepraszam, czy jest tu może sos do sajgonek?- obie obróciłyśmy głowę w stronę, z której dochodził głos. Przed naszym stolikiem stał średnio wysoki blondyn z talerzem w ręku.
- A jak ten sos wygląda?- zapytałam.
- Taki pomarańczowy z czerwonymi farfoclami w środku.- blondyn błądził wzrokiem po suto zastawionym stole.
- Skąd masz sajgonki?!- Carmen rzuciła się w stronę chłopaka.
- Zamówiłem sobie z pobliskiej knajpki.- powiedział chłopak otulając talerz jak własne dziecko.- Umarłbym z głodu gdybym miał tu spędzić resztę wieczoru. To co tu podają, to nawet psu bym nie dał.
- Bratnia dusza.- powiedziała Carmen spoglądając z uczuciem na blondyna.
- Niestety chyba nie posiadamy żadnego sosu.- uśmiechnęłam się przepraszająco do niebieskookiego.
- Nie szkodzi. Zostanę tu, jeśli pozwolicie. Nie mam ochoty słuchać o spadkach na giełdzie.
- A kogo by to interesowało!- blondynka wyrzuciła do góry ręce.
- Mojego ojca.- mruknął chłopak.
- Racja, mojego też.- przytaknęła Carmen.- Siadaj. Musimy się łączyć.
- Dzięki. Niall jestem.- powiedział opadając na krzesło obok.
- Anabel.- wyciągnęłam do Niall'a rękę, którą po zastanowieniu uścisnął.
- Pewnie powinienem ci teraz pocałować rękę ale pozwolisz, że pominę ten niehigieniczny zwyczaj.
- Oczywiście. Wystarczy tych finezji jak na dzisiaj.- powiedziałam uśmiechając się.
- Carmen!- zobaczyłam idącego w naszą stronę mężczyznę w średnim wieku.- Carmen, chodź w tej chwili. Muszę cię z kimś poznać.- blondynka wywróciła oczami.
- Muszę iść. Obowiązki wzywają.- wstała i ociągając się podążyła za, prawdopodobnie swoim ojcem.

- A więc - Anabel. Co cię tu sprowadza. Bo chyba nie przyszłaś tu dla rozrywki?- zapytał Niall.
- Nie. Właściwie, można powiedzieć, że przyszłam tu z powodu pracy.
- Pracy? Jesteś dziennikarką?
- Tak, ale chwilowo bez pracy.- zaśmiałam się.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie musisz.- posłałam mu przyjazny uśmiech, którym się odwdzięczył. Blondyn przyglądał mi się dłuższą chwilę.
- Masz prześliczne oczy.- powiedział.- W ogóle jesteś bardzo, bardzo ładna.
- Dziękuję.- na moje policzki wpełzł zdradliwy rumieniec.- Opowiedz mi coś o sobie.- przerwałam niezręczną ciszę.

Perspektywa Harry'ego

Szedłem przez tłum ludzi, którzy, jak raz ustępowali mi miejsca. Czasami zastanawiam się, dla czego  wszyscy tak się mnie boją?  Prawda - wystarczy jeden telefon, żebym zniszczył dorobek ich całego życia i odebrał resztki godności ale to nie powód, żeby w moim towarzystwie przestępować z nogi na nogę, albo jąkać się. A najśmieszniejsze jest to, że gdy ktoś kto mnie nie zna, spojrzy na mnie po raz pierwszy, nie zdaje sobie sprawy jaką mam władzę. Dla tego większość osób mnie unika. Nie chce narażać się na bankructwo, albo/i samobójstwo.I pewnie to jest również powód, dla którego nie miałem nigdy stałego związku. Jak na razie kobieta, która najdłużej ze mną wytrzymała, to Anabel.
Tylko, że ona jest inna. Zuchwała, niepokorna i zadziorna. Można powiedzieć, że trafił swój na swego. Między innymi dla tego mnie tak cholernie wkurza. Bo nie chce się mi podporządkować, wszystko robi na przekór, żeby mnie wpienić. I dla tego tak diabelnie mnie do niej ciągnie.
I jeszcze teraz siedzi sobie z tym blondasem i śmieje się.
Zaraz, zaraz. Jaki blondas? Dla czego ona z nim rozmawia? Przecież jej zakazałem!

Wściekły przyspieszam kroku.

Perspektywa Anabel

- Anabel.- usłyszałam ostry głos zza siebie.
- Tak Harry?- odwróciłam się ospale.
- Wychodzimy.- warknął i złapał mnie mocno za nadgarstki wyciągając mnie z sali.

Zdążyłam jedynie powiedzieć zdezorientowanemu Niall'owi nieme "przepraszam".

- Auu Harry, to boli! Co ty robisz?!- krzyknęłam.
- Miałaś z nikim nie rozmawiać!- zaczął wydzierać się na mnie przed hotelem.
- To co, miałam siedzieć i patrzeć się na wszystkich jak sama nie wiem kto?! Trzeba było powiedzieć mi wcześniej, że tak to będzie wyglądało, to wzięłabym mp3!
- Nie wyglądałoby to tak, gdybyś była rozsądna!
- Ja jestem nierozsądna? Pfff... A tak w ogóle to puść moją rękę, bo mi krew nie dochodzi.
- Jesteś nierozsądna! Czy ty wiesz ilu tu się czai starych zboczeńców, którzy tylko czekają, żeby zaciągnąć cię za winkiel i zgwałcić? Nie wiesz!
- Tak! Nie wiem! Bo nie jestem tobą i nie pozjadałam wszystkich rozumów! I wiesz co? Mam już dość tego ciągłego wytykania mi błędów i traktowania jak jakąś gorszą od siebie! Czas przestać patrzeć na wszystkich z góry. Gruby portfel to na prawdę nie wszystko, Harry.- dyszałam z wściekłości. Harry patrzył na mnie intensywnie. Stał tak i gapił się.
- No powiedz coś, kurwa!- krzyknęłam nie móc znieść tej ciszy.
- Wsiadaj do auta.- rzekł już spokojnie, jakby wyrwany z transu.

_____________________________________________________

*ZNPM - Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego.

Hej!
Jak podoba się FOUR? 
Mnie osobiście zachwycił.
Mam nadzieję, że nowy rozdział podoba się Wam 
tak chociaż w 1%.
Do następnego!

Kara. xx


25 KOMENTARZY=NOWY ROZDZIAŁ



czwartek, 30 października 2014

Rozdział 10. Tylko krowa nie zmienia poglądów.


" Wyglądasz pięknie - powiedziało serce,
lecz usta nie zdołały powtórzyć... "

 MYŚL.
  (...)
- Jeszcze raz dziękuję, za śniadanie. Było pyszne.- wstał z krzesła i opuścił kuchnię.

Mam zrobić się na bóstwo. Niby wiadomo o co chodzi ale to wcale nie jest takie jednoznaczne. No bo przecież dla jednych facetów "bóstwo" oznacza blondi metr-80 w spódnicy długości opaski do włosów i bluzce z dekoltem do pępka, którą zdecydowanie nie jestem.

Dopijam kawę i idę do sypialni wpadając wcześniej na Harry'ego. Oczywiście w garniturze.

- Wybrałem ci już ubrania, w których pójdziesz. Całą resztę pozostawiam twojej inwencji twórczej. Tylko nie zapomnij, że to spotkanie biznesowe.- pouczył mnie i odszedł. WOW! No dziękuję ci Harry, że pozwoliłeś mi samodzielnie zrobić makijaż i fryzurę! Ciekawe, czy bieliznę też mi wybrał?

Prychnęłam i poszłam do obranego celu.

Hmm, skoro Harry tak wspaniałomyślnie 'wyręczył' mnie z wybierania kreacji na dzisiejszy wieczór, to co ja będę robić przez resztę dnia? Fuck! Wkurwił mnie tym! Co on myśli, że sama nie potrafię się ubrać? W dupie go mam! Ubiorę się tak, jak będę chciała. Jeszcze mu szczęka do ziemi opadnie!
Ale zanim to zrobię, zadzwonię do Dave'a.

- Hej braciszku!
- No cześć kochanie! Niezłe masz przyspieszenie z tym dzwonieniem.
- Oj, no wiem. Jakoś tak cały czas mnie coś odciągało. Co robisz?
- Właśnie zbieram się do pracy. Za pół godziny mam trening. A ty?
- Nic szczególnego.
- A jak z tym, jak mu tam?
- Harry'm.
- Nie ważne. Jak?
- Normalnie, a jak ma być?
- Sypiacie ze sobą?
- Co?! No chyba sobie żartujesz!
- Takiej odpowiedzi oczekiwałem.- powiedział i usłyszałam jego rytmiczny śmiech.
- Nasze pokoje nawet nie są koło siebie! Jak mogłeś pomyśleć, że ja... z nim...  To niedorzeczne!
- Dobra, dobra. Nie bulwersuj się tak.
- To ty mnie nie denerwuj!
- Ok. Muszę kończyć, praca wzywa. Pa, mała.
- Pa.

Nie no. Jak on mógł pomyśleć, że ze sobą sypiamy. Przecież to czysty interes! On nawet mnie nie pociąga! Jest przystojny i seksowny ale nic więcej. Z resztą, nie mój typ faceta. Ja mam typ faceta?
Wyprowadził mnie tym z równowagi. I on, i Styles! Z facetów są cholerne drażniki! Ugh.

***
Okazało się, że mam aż za nadto zajęć, mianowicie moja garderoba potrzebowała rozplanowania i przede wszystkim musiałam rozpakować te wszystkie ciuchy. Było trudno i zajęło mi to prawie 5 godzin ale jestem zdecydowanie zadowolona z efektu końcowego. Jest godzina 16.00. Czas wziąć się za przygotowania do tego, całego bankietu.

Pierwszą rzeczą, którą wykonałam, było wzięcie prysznica. Następnie zrobiłam make up, żeby zdążył wyschnąć, zanim ubiorę się w rzeczy, które wybrałam sobie podczas pracy w garderobie. Kolejnym etapem moich przygotowań była fryzura, nad którą męczyłam się najdłużej. Śmiejcie się wszyscy faceci, ale my - kobiety, wiemy, że ułożenie artystycznego nieładu na głowie jest trudniejsze niż jakkolwiek skomplikowana fryzura. Założyłam jeszcze ciuchy i byłam gotowa. Kiedy patrzyłam na całokształt mojej twórczości, uśmiech nie schodził mi z twarzy.  Jeszcze temu wpieprzającemu-swój-nos-wszędzie Harry'emu w pięty pójdzie! Nie mogę się doczekać jego reakcji.

Perspektywa Harry'ego

Wyszedłem z windy i przemierzając korytarz, stanąłem przed drzwiami.

Mam nadzieję, że Anabel jest już gotowa. Jest 17.30, a bankiet zaczyna się o 19.00, więc nie mamy wiele czasu na dojazd.

Drzwi były otwarte, więc nie musiałem kłopotać się szukaniem kluczy. Normalnie to by mnie zdenerwowało ale to zawsze oszczędzona minuta. Wszedłem do środka. Nie rozbierając nawet płaszcza powędrowałem w głąb mieszkania.

- Anabel.- zawołałem.- Jesteś gotowa?
- Tak.- powiedziała i wyszła z sypialni.

Nie posłuchała mnie. Ubrała się w coś innego.

I dobrze zrobiła.

Zrobiła źle, że mnie nie posłuchała ale wyglądała jak anioł, wspaniale, cudownie, pięknie, genialnie całkiem dobrze.

Stała w kokieteryjnym rozkrok, który podkreślał jej długie nogi.  Ręce miała zaplecione na piersi. Jej usta układały się w tajemniczy uśmiech a'la "Mona Lisa" a oczy patrzyły z ukrywaną wyższością i zadowolonym z siebie, figlarnym błyskiem.

Perspektywa Anabel

- Nie założyłaś tego, co ci przygotowałem.- powiedział wyprutym z emocji tonem.
- Nie spodobało mi się.- mruknęłam.
- Hmmm... Jeszcze wczoraj byłaś zachwycona tą sukienką. Miałem wrażenie, że sprzedałabyś za nią duszę.- rzekł z kpiną w głosie.
- Tylko krowa nie zmienia poglądów.- rzuciłam obojętnie i przeszłam obok, spoglądając na niego wymownie.- Możemy iść.- powiedziałam zgarniając ze stołu kopertówkę i narzuciłam na siebie czarny płaszcz.
- No? Idziemy?- rzuciłam niecierpliwie patrząc na jego nieobecny wzrok.
- Tak, oczywiście.- ockną się i ruszył z buta przez drzwi i kiedy ja również opuściłam mieszkanie, zamkną zamek na klucz.

5 minut później oboje byliśmy już w drodze, która od naszego dogryzania przebiegała w ciszy rozpraszanej jedynie przez nasze (nie wiedzieć czemu) nierówne oddechy. Bawiłam się klapą mojej  torebki, nie wiedząc co robić z rękoma.

- Przestań.- bezgłos został przerwany przez Harry'ego.
- Co?
- Przestań bawić się tą torebką.
- Dla czego?
- Bo mi to przeszkadza.
- Nie rozumiem.
- CO W TYM DO ROZUMIENIA?! PO PROSTU PRZESTAŃ!- wrzasnął. Patrzyłam się na niego zdziwiona. Co go nagle ugryzło?

Wzruszyłam ramionami i dla świętego spokoju odłożyłam torebkę na bok.

 Około 30 minut później zajechaliśmy pod 5-gwiazdkowy hotel o nazwie: "Hibiscus". Wcześniej jakoś o tym nie myślałam ale teraz zaczynam się denerwować. A co jeśli się wygłupię? Palnę coś nie odpowiedniego i zrobię z siebie idiotkę.

- Anabel. - usłyszałam zniecierpliwiony głos Harry'ego, który stał przed otwartymi drzwiami z mojej strony, trzymając wyciągniętą dłoń.
Ujęłam ją i wysiadłam z samochodu. O dziwo była niezwykle miękka w dotyku, ale przede wszystkim na prawdę duża. Moje dłonie nie są jakoś specjalnie małe ale porównując je do jego, to można stwierdzić, że Harry trzyma za rękę dziecko z przedszkola.

- Chodźmy. -  mruknął ledwo słyszalnie i pociągnął mnie delikatnie do przodu.
Podążyłam za nim niepewnie. Stanęliśmy przed oszklonymi drzwiami, których pilnował postawny murzyn. Mężczyzna już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Harry go ubiegł.
- Styles. -  powiedział chłodnym tonem, na co ochroniarz skinął głową i powrócił do swoich obowiązków.
Weszliśmy do eleganckiego hallu. Podłoga była wyłożona marmurem a na kremowych ścianach wiły się fioletowe kwiaty.
- Panie Styles. Zapraszamy do sali bankietowej. - pobiegł do nas ubrany w frak mężczyzna i zapraszającym gestem dłoni wskazał nam ogromne pomieszczenie pełne ludzi.
- Nie wolno ci z nikim rozmawiać. Masz się tylko ładnie uśmiechać i przytakiwać. A przede wszystkim trzymaj się mnie.- rozkazał mi i wciągnął na salę.
___________________________________

Hej! 
Oto i nowy rozdział. 
Zauważyliście pewnie, że większości rozdziałów są pewne przekreślone zdania/słowa. Osoby, które czytały Dotyk Julii, wiedzą o co chodzi, jednak pewnie sporo z was może nie rozumieć przesłania tych dziwnych "ozdobników". 
Są to bowiem myśli bohaterów, pokazujące wewnętrzną batalię jaką prowadzą i stłumione w sobie emocje. 
Jest to takie pokazanie sprzeczności ich prawdziwych myśli i myśli, które sobie wmawiają. 
Mam nadzieję, że trochę wam to rozjasniłam. :) 
Postanowiłam wrócić do limitu. 
Chcę zobaczyć ile osób czyta to opowiadanie. 

Kara. 

20 KOMENTARZY=NOWY ROZDZIAŁ 

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 9. Zapomnijmy o tym.


"Nie oczekuj ode mnie przeprosin.
Nie mam zamiaru przepraszać,
za to, jaka jestem."

MYŚL

 W drzwiach do salonu stał Harry. Oczy miał szeroko otwarte, a jego skórzana teczka w odcieniu smoły leżała na podłodze, tak jakby przed chwilą upadła. Patrzyliśmy się tak na siebie jak ciele na malowane wrota, aż w końcu ocknęłam się i próbując zakryć swoje ciało chodź trochę, pobiegłam do sypialni. Ja-pier-do-le - usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Jestem kompletną idiotką. Wolę nie wiedzieć co sobie Harry o mnie teraz myśli. Na pewno coś typu: "Z kim ja mam do czynienia?" albo "Skoro tutaj praktykuje striptiz, to boję się pomyśleć co robi u siebie w domu".

Czas: 21:14.
Stan sytuacji: Od trzech godzin siedzi w sypialni.
Stan psychiczny: Desperacka próba usprawiedliwienia swojego psychicznego zachowania.
Stan fizyczny: Odziana w dresy i dzianinowy sweter. Żołądek przysechł do kręgosłupa.

Właściwie gdyby nie to, że nie mam dostępu do jakiegokolwiek pożywienia, to mogłabym spędzić tu resztę swojego jestestwa. Mój brzuch po raz kolejny dzisiejszego dnia wniósł głośny sprzeciw. Mam wrażenie, że ludziom mieszkającym pod spodem drży sufit.

Czas: 21:21
Stan sytuacji: Dajcie spokój...
Stan psychiczny: Oślepienie umysłu głodem.
Stan fizyczny: Skrajne wygłodzenie.

Dobra, koniec z tym. Trzeba stanąć z problemem twarzą w twarz. A mój problem ma burzę loków i te cholerne, szmaragdowe tęczówki.

Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Położyłam dłoń na zimnej klamce. Wahając się chwilę nacisnęłam ją. Szłam powoli przez korytarz przemyślając  każdy następny krok, aż trafiłam do łuku drzwiowego, który rozpoczynał salon. "Mój problem" siedział na kanapie wpatrując się w zacięcie w telewizor. No to na trzy. 1..., 2..., 2 i jedna trzecia, 2 i jedna czwarta, 2 i pół..., no dobra, 3.
- Harry, ja...
- Nie odzywaj się.- przerwał mi stanowczym, aczkolwiek spokojnym głosem.
I całą moją determinację szlag trafił. Omijając sofę szerokim łukiem idę do kuchni. Staję na przeciwko lodówki i otwarłam jej wrota. W środku w prost świeci pustkami. Na górnej półce stoi słoik musztardy i parę wyschniętych na wiór kawałków sera żółtego. Pasowało by zrobić na prawdę SPORE zakupy jedzeniowe. Westchnęłam i przystąpiłam do przeszukiwania szafek i szuflad. Na trafiłam na przeterminowaną o 2 lata zupkę chińską i (całe szczęście) nadawający się do spożycia budyń. SZLAG. Przecież nie ma mleka! Chyba będę musiała pójść spać głodna.
Wzdycham ciężko i człapię do sypialni raz jeszcze spoglądając na Harry'ego. 

Biorę prysznic, zakładam piżamę i wślizguję się pod kołdrę. I znów ten oszałamiający zapach. Przytulam się do poduszki i odpływam.

Perspektywa Harry'ego

Biorę pilota w dłoń i naciskam czerwony przycisk. Poruszające się na ekranie obrazy ustępują miejsca czarnemu tłu. Przecieram zmęczone oczy i wstaję z kanapy.

Nadal nie mogę się otrząsnąć. Kiedy ją zobaczyłem... prawie nagą. Po prostu... Ugh.

Trzęsę głową i podążam w pożądane miejsce. Zanim będę w łazience, zatrzymuję się na chwilę obok łóżka. Zwinięta w kłębek leży na materacu pozbawiona okrycia. Tocząc wewnętrzną batalię biorę za rąbek kołdry i okrywam jej gołe ramiona. Opuszczam sypialnię rzucając ostatni raz okiem na śpiącą Anabel.

Perspektywa Anabel

Budzę się o w pół do szóstej. Po ubraniu się przystępuję do realizacji mojego planu na poranek. Zakładam parę czarnych Converse'ów, narzucam na ramiona dżinsową kurtkę i wychodzę z domu. Robię szybkie zakupy w pobliskim Tesco i wracam do mieszkania z naręczem siatek pełnych jedzenia. Rozpakowuję nabyte rzeczy i zaczynam przygotowywanie śniadania.
Patrzę na suto zastawiony stół i czuję jak napełnia mnie duma.
- No nieźle.- słyszę ochrypnięty głos, pod wpływem którego podskakuję. Odwracam się w tył. Harry stoi nonszalancko oparty o framugę. Przejeżdżam wzrokiem po jego sylwetce. Bose stopy, wiszące na biodrach szare dresy, pięknie wyrzeźbiona klatka piersiowa ozdobiona tatuażem przedstawiającym wielkiego motyla oraz cudowne jaskółki spoczywające na jego piersiach. Wpatruję się tak w jego boskie ciało, docierając w końcu do okraszonej powstrzymywanym uśmiechem twarzy i brązowych loków, które po raz pierwszy widzę w uroczym nieładzie.
- Śniadanie.- tylko tyle udaje mi się wykrztusić.
- Ta kuchnia chyba w życiu nie widziała tyle jedzenia.- mówi, tym razem otwarcie się uśmiechając. Dodaje mi tym otuchy.
- Zastanawiałam się już, czy nie jesteś czasem wampirem.- roześmiał się.
- Raczej nie, a dla czego?
- Bo tutaj nie było kompletnie nic do jedzenia! Czym ty się żywisz na co dzień?
- Zazwyczaj jem coś na mieście. Nie mam czasu na przygotowywanie posiłków.
- Ty na nic nie masz czasu.
- No cóż... taka praca.- spojrzał z zamyśleniem w okno - Miło dla odmiany zjeść coś innego niż jajka sadzone.- uśmiechną się i usiadł na krześle - Dziękuję.
- Nie ma za co, a jeśli chodzi o wczoraj...
- Zapomnijmy o tym.- uciął i wgryzł się w tosta.
Po skończeniu śniadania razem posprzątaliśmy.
- Jakie mamy plany na dzisiaj?- zapytałam.
- Muszę jechać coś załatwić, a ty w tym czasie masz zrobić się na bóstwo. Wieczorem idziemy na bankiet.
_____________________________________________________

Hej!
Tak, wiem. Ten rozdział nie wart jest 2 tygodniowego czekania.
Po prostu, nie dość, że beznadziejny i krótki, to jeszcze,
nie wyobrażacie sobie jak ciężko mi się go pisało.
Aż wstyd mi przychodzić z takim badziewiem, podczas gdy wy tak 
świetnie spisaliście się z komentarzami.
Przepraszam was, ale najpierw musi być nudno, żeby potem się działo.
Ok. Koniec usprawiedliwień.
Kwestia komentarzy pozostaje taka sama jak ostatnio.
See ya!

Kara. xx






sobota, 4 października 2014

Rozdział 8.(...) Ochrona danych osobowych, proszę pana.


"Pieniądze szczęścia nie dają.
Dopiero zakupy."


Marilyn Monroe.

Perspektywa Anabel.

Czuję jego ciało blisko swojego. 

Spinam się.

Czuję jego dłoń na swoich plecach.

Mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa.

Czuję jego ciepły oddech na swojej szyi.

Zaczynam drżeć. 

- Bierzemy ją.- wyszeptał wprost do mojego ucha. Wzdrygam się na jego chrapliwy głos. Potem odsuwa się ode mnie. 

A ja nadal stoję w osłupieniu. 

- No! Ruchy, ruchy.- popędził mnie.- Przecież w niej nie wyjdziesz.
Weszłam z powrotem do przymierzalni i ubrałam ciuchy w których przyszłam.
Nadal nie rozumiem jego zachowania. Co to w ogóle miało być?
Wychodzę.
- Idziemy.- powiedział Harry ruszając do przodu. Poczłapałam za nim. Szedł przez cały sklep nie zatrzymując się ani na chwilę. Doszedł do drzwi i tak po prostu wyszedł. Był już parę metrów od wejścia do butiku, kiedy udało mi się go dogonić i szarpnąć za ramię.
- Co?!- wrzasnął na mnie. Zdziwiła mnie jego nagła zmiana nastroju. Ja go chyba nigdy nie rozkminię.
- No to na przykład, że wyszedłeś sobie zadowolony ze sklepu, nie zabierając zakupów, ani nie płacąc. No to chyba jest wystarczający powód, żeby zawracać szanowny tyłek "szalenie zajętemu"  księciu!- moje nerwy były już "delikatnie" nadszarpnięte.
- Jeśli zechcesz na to wejrzeć mości panno Smith, to kiedy ty byłaś wieeeelce zajęta przebieraniem się, ja zdążyłem już uregulować wszystko. A  zakupy dostawią do domu.- warknął. Zatkał mi tym usta. Sama nie wiedziałam co odpyskować, więc tylko prychnęłam i uniosłam dumnie głowę.
- Dobra. Nie mam czasu z tobą dalej łazić.- powiedział  patrząc na swój (pewnie cholernie drogi) zegarek.- Masz tu kartę do mojego konta w banku.- wsadził mi do ręki plastikowy prostokąt. Nie mogłam w to uwierzyć. On. Dał. Mi. Dostęp. Do. Swojego. Konta. Chyba sam nie wie co robi.- Jest zbliżeniowa, więc nie trzeba ci pinu. Tym otwierasz windę.- dał mi białą kartę.- A tu masz klucze do domu.- wyciągną na dłoni połyskujący przedmiot. Wzięłam go od niego.- Jak zgubisz którąś z tych rzeczy... To daję słowo, pożałujesz, że się urodziłaś.- zagroził mi. Kiwnęłam tylko przestraszona głową. Normalnie bym to zbagatelizowała, ale on jest ode mnie 2 razy większy i do tego ma pewnie nieograniczone znajomości, więc prawdopodobnie wystarczy jeden telefon, żebym bez jakichkolwiek podejrzeń zniknęła z powierzchni ziemi. Z resztą, wyglądał śmiertelnie poważnie.- No. To chyba tyle.- powiedział i odwrócił się w tył.- Albo nie! Wszystko co kupisz, zostawiaj przy kasie. Przecież nie będziesz tego targać. A na powrót zamów sobie taksówkę. Kings Cross 486A.- zakomunikował i poszedł. Stałam jeszcze tak chwilę w  miejscu. Nie wiem co robić. Mam możliwość wyczyszczenia Harry'emu konta do ZERA. No może przesadzam z tym zerem. Raczej kompletnie bym go nie spłukała, nawet jeżeli wykupiłabym wszystkie akcje w "Pradzie". Jednak nie potrafię tak beztrosko szastać jego pieniędzmi. Bo właściwie za free daje mi mieszkanie, jedzenie, kupuje ciuchy, załatwia wymarzoną fuchę, do cholery, on oddał mi  własne łóżko! I jeszcze mam go naciągać na moje zachcianki?! Nie. Nie jestem typem pasożyta, o nie! A ja? Co ja mu właściwie daję? Wydzieram się, marudzę, obrażam go. Może powinnam coś zmienić?

Kończę swoje przemyślenia i daję się wciągnąć w zakupowy szał.

Najbliżej miejsca w którym się znajduję, jest filia Victoria's Secret. Analizując w głowie zasoby mojej bielizny kieruję się do przezroczystych drzwi. Kiedy znajduję się w środku, zostaję przywitana przyjaznym uśmiechem ze strony ekspedientki.

- Czy mogłabym pani w czymś pomóc?- zapytała uprzejmie.
- Nie, dziękuję.- odpowiedziałam równie miło.

Zaczęłam przechadzać się pomiędzy wieszakami i manekinami. Wybrałam parę biustonoszy i kilka (moich ulubionych) koronkowych fig. W końcu dotarłam do działu z "odważniejszą" bielizną. Skuszona wyglądającym zachwycająco zestawem, wsadziłam go do gustownego koszyczka przeznaczonego na zakupy. Nie widząc  nic interesującego pośród asortymentu, płacę i zostawiając swoje nabytki przy kasie, wychodzę.

Przez resztę czasu włóczyłam się bez większego zainteresowania po przeróżnych sklepach. Zmęczona tym całym  "shoppingiem" łapię taksówkę i wyruszam w drogę powrotną do "mojego" domu.

- Kings Cross 486 A.- informuję kierowcę.
- Dla pani wszystko.- powiedział mężczyzna na oko około 50, mrugając do mnie. Ledwie powstrzymałam wyraz obrzydzenia malujący się na mojej twarzy. Kryzys wieku średniego, to coś okropnego.

Wpatrywałam się w widoki za szybą. Zabiegani ludzie, stojące w korkach sznury samochodów, wznoszące się wysoko w górę oszklone wieżowce... Urok wielkiej metropolii.

- Jak masz na imię, piękna?- zapytał taksówkarz siląc się na zalotne spojrzenie.
- Ochrona danych osobowych, proszę pana.- uśmiechnęłam się niewinnie. Mina mu zrzedła. Przez resztę podróży miałam więc z głowy starego podrywacza.

- Jesteśmy na miejscu.- obwieścił kierowca.
- Och.- ocknęłam się i zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu portfela.
- Nie, nie. Proszę się nie trudzić. Na koszt firmy.- powiedział uśmiechając się szczerze.
- Nie... ja tak nie...
- Na koszt firmy, to na koszt firmy.- westchnęłam i zaczęłam żałować, że tak nie miło go potraktowałam.
- Bardzo dziękuję.- powiedziałam i obdarowałam go wdzięcznym uśmiechem.
- Nie ma za co, aniołku.- puścił mi oczko na odchodne.

Wyszłam z taksówki i skierowałam się do apartamentowca. Przeszłam przez hall i stanęłam przed windą. Wyciągnęłam z portfela białą kartę, którą Harry wręczył mi przed paroma godzinami. Przyłożyłam ją do czytnika i drzwi 'dźwigu' otworzyły się. Weszłam do środka i przycisnęłam pierwszy guzik. Wyszłam i mijając hall trafiłam pod mahoniowe drzwi. Rozkluczyłam je i weszłam do apartamentu.

W środku nie było żywej duszy. Zostawiłam torebkę na kanapie i (w swoim hipochondrycznym nawyku) wyszorowałam dokładnie ręce. Następnie wróciłam do sypialni. Zobaczyłam, że drzwi do mojej garderoby są uchylone. Na podłodze poukładane był w idealne piramidy przeróżnej maści pudełka. Te wielkie stosy na prawdę robiły wrażenie. Przejechałam po opakowaniu naznaczonym logo Christian'a Louboutini. Zdziwiłam się. Przecież ja byłam z nim tylko w jednym sklepie. Nie mogąc się powstrzymać otworzyłam wieko pudełka. W środku znajdowała się cudowna para szpilek.
Z moich ust wydobyło się zafascynowane westchnienie. Jeżeli on sam je wybierał, to..., to cholera nie uwierzę! Założyłam je na nogi i zaczęłam przechadzać się po pomieszczeniu. Kiedy już dostatecznie wypróbowałam te 'kolorowe cudeńka' złapałam za torbę z Victoria's Secret. Wyciągnęłam z niej kupiony zestaw i włożyłam go na siebie. Przejrzałam się w lustrze. Mówiąc nie skromnie, wyglądałam powalająco.
Do tego dołożyłam czarne 'high heels' i wyszłam z garderoby. Czułam się w takim wydaniu niesamowicie pewna siebie. Zaczęłam więc tak paradować po całym mieszkaniu. Dla polepszenia nastroju włączyłam odpowiednią muzykę, która wprost rwała do tańca. Wywijałam swoim ciałem na wszystkie strony świata. Z minuty na minutę moje ruchy nabierały zmysłowości. W końcowej fazie mój taniec przypominał poczynania początkującej tancerki 'go go' ze złamaną nogą i szyją w usztywnieniu. Oczywiście nie obyłoby się bez przekrzykiwania chodzącej na fula wierzy muzycznej. Pewnie dalej skakałabym jak idiotka, gdyby nie to co zobaczyłam...

_________________________________________________________

Hi!
A więc, daję wam wolną rękę, jeśli chodzi o zlinczowanie mnie.
Zachowałam się jak ostatnia menda nie dodając tak długo nextu,
ale po prostu cały czas mam taki młyn, że normalnie Ugh!
Wiem, wiem. Nic mnie nie tłumaczy.
Kwestię komentarzy zostawiam waszemu sumieniu.
Pamiętajcie jednak, że nawet głupie "Super!" motywuje.
Do następnego!

Kara. xx





środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 7.(...) Ale ja już szybciej nie mogę...


"Muśnięcie sukni kobiety czystej daje radość żywszą
niż posiadanie kobiety łatwej"

Jean Jacques Rousseau.

Na samo słowo "zakupy" oczy mi się zaświeciły. Jednak mój entuzjazm zgasł kiedy przypomniałam sobie, że Harry użył liczby mnogiej. Każda kobieta wie i każda kobieta potwierdza, że zakupy z facetem, to katorga dla obu stron. "No chodźmy już." "Jak długo ci to jeszcze zajmie?" "Ile można wybierać głupią sukienkę?!" "Chyba oszalałaś? Nie zapłacę 100 funtów za parę szmelcowatych butów."- myślę, że każda "mieszkanka Wenus", która była na zakupach z facetem, słyszała te lub podobne słowa. Jednak wspólne chodzenie po sklepach staje się milsze (dla kobiety), gdy mężczyzna płaci. Tak miało być w moim przypadku. Szatański uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Idź się przebrać.- wydał polecenie Harry. Rozanielona pobiegłam do garderoby, wcześniej wyglądając przez okno. Pogoda jak zwykle chujuwa. Wybieram uniwersalny zestaw, w razie gdyby aura postanowiła się polepszyć. Pociągam rzęsy nieznacznie tuszem a usta pomadką ochronną. Wychodzę z łazienki i zderzam się z czymś. Podnoszę do góry głowę. Harry. W garniturze. Jak zwykle. Po co on się tak odstrzela? Przecież idziemy tylko na zakupy.
- Jesteś gotowa?- znowu powróciło jego srogie spojrzenie i poważny ton. A już miałam gdzieś iskierkę nadziei, że udało mi się go trochę "zmiękczyć", ale nie. On jest jak poduszka z gąbki. Nie ważne jak ją ściśniesz, ona i tak wróci do swojego pierwotnego stanu.
- Tak.- powiedziałam i poczłapałam za nim. Styles wziął ze stołu klucze i wyszliśmy, a on zamkną drzwi. Zjechaliśmy windą na parter i przechodząc przez hall znaleźliśmy się przy Range Roverze Harry'ego. Lockers odblokował drzwi, umożliwiając mi tym wejście. Zapięłam pasy i rozsiadłam się na fotelu. Odpalił samochód i ruszyliśmy z miejsca. Poczułam nie miłe ssanie w żołądku. Starałam się je ignorować, ale z każdą minutą rosło w siłę.
- Emm. Harry?- zaczęłam przymilnym głosem.
- Tak?- mrukną.
- Bo ja, no wiesz...- wydukałam.- Właściwie to nic nie jadłam i jestem trochę głodna.- zacisnął mocniej ręce na kierownicy i wziął głęboki oddech.
- Nie mogłaś zjeść w domu?
- No mogłam, ale ty mnie zacząłeś strofować i zapomniałam.- wzniósł oczy do góry.
- Dobra. Zrobię dla ciebie wyjątek, złamię swoją świętą zasadę i pojadę do Mc Donnald's.
- Co ty?- popatrzyłam na niego jak na idiotę.- Nie zjem nic z tamtąd.- wypuścił głośno powietrze.
- To KFC.
- Tym bardziej nie. Tam nawet nie mają sałatek!- Harry potarł twarz dłońmi.
- Dobrze. W takim razie, gdzie chcesz jechać?- powiedział opadając zrezygnowany na fotel.
- Do Subway'a. Tam przynajmniej są warzywa.
- Świetnie.- wziął telefon i wpisał coś, po czym wsadził I phone'a do stojaka. W samochodzie brzmiały podstawowe komunikaty nawigacji. "Jesteś- u - celu"- wydukał GPS kiedy Harry zajechał na drive thru.
Zatrzymał się przed głośnikiem do składnia zamówień.
- Dzień dobry. Co chcą państwo zamówić?- zabrzmiał kobiecy głos. Potarłam się po brodzie patrząc na menu.
- Emm. Po proszę klasyczną z podwójnym serem...- powiedziałam.- Chociaż nie.- Harry coraz głośniej stukał palcami o kokpit.- Może drwalską..., ale bez cebuli. Albo nie, jednak tą klasyczną, tylko z podwójną sałatą. Hmmm. Może bym wzięła do tego frytki...
- Wybierzesz coś kiedyś kobieto?!- cierpliwość Harry'ego się wyczerpała. Zmrużyłam oczy.
- Klasyczna z podwójnym serem.- zdecydowałam w końcu. Albo się przesłyszałam, albo babka od obsługi odetchnęła z ulgą.
- Proszę o podjechanie do następnego okienka po odbiór zamówienia.- Harry zmienił bieg i ruszył do przodu.
- O to państwa zamówienie.- podała zawiniętą w papier kanapkę Harry'emu szczupła blondynka.- należy się dwa funty i...- nie dane było jej dokończyć.
- Reszty nie trzeba.- mruknął Harry kładąc 5 funtówkę na blacie okienka i ruszył z piskiem opon.
Patrzyłam na niego zdziwiona. Odwinęłam kanapkę i wgryzłam się w nią porządnie.
- Lepiej nie naświń, bo wolisz nie wiedzieć co ci zrobię jak zobaczę chociaż malutki okruszek.- zagrzmiał groźnie. Przerwałam na chwilę przeżuwanie i kiwnęłam głową. Mieliłam dalej kanapkę.
- A ty coś jadłeś?- zapytałam w przerwie po między jednym a drugim gryzem.
- Nie.- odpowiedział chłodnym tonem.
- Dla czego?
- Bo nie byłem głodny.
- Nie można tak! Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.- spojrzałam na swoją bułkę.- Masz moją kanapkę. Ja i tak już nie dam rady.
- Nie chcę twojej kanapki.
- Co? Brzydzisz się?
- Nie! Po prostu nie mam ochoty. Przecież gdybym chciał, to bym sobie zamówił.
- Proszę.- podsunęłam mu jedzenie pod nos.- Masz to zjeść. Omijanie posiłków jest niezdrowe.
- Nie będę tego jadł.
- No już. Bez marudzenia.- wypuścił z frustracją powietrze i zabrał ode mnie kromkę uśmiechając się sztucznie. Na mojej twarzy zagościł triumfalny uśmiech. Patrzyłam jak powoli międlił kolejne kęsy.
- Kurwa!- zaklął uderzając w kierownicę pięścią, przez co odezwał się klakson.
- Co?
- Przez twoją cholerną kanapkę wjebaliśmy się w największe korki!- lustrował mnie wściekłym spojrzeniem.
- A co ci zrobiła moja biedna kanapka?
- Musieliśmy pojechać inną drogą, żeby mieć blisko Subway'a.
- Daj spokój. Już się przerzedza.- powiedziałam kładąc dłoń na jego ramieniu. Odwraca się w moją stronę i wpatruję się intensywnie w moje oczy.
- Weź rękę.- wyszeptał z trudem. Zszokowana zabrałam kończynę. Usiadł sztywno i przycisnął pedał gazu. Był spięty. Dla czego tak dziwnie zareagował na mój dotyk? Może mam brudne ręce? Oglądam dokładnie moje dłonie. Ani śladu jakiegokolwiek zabrudzenia. Zaczynam nerwowo bawić się palcami.
- Jesteśmy na miejscu.- powiedział swoim typowym, wzbudzającym respekt tonem. Podniosłam głowę. Oxford Street?
- Dla czego tu przyjechaliśmy?
- Na zakupy, a po co innego?
- Myślałam, że pójdziemy do jakiejś galerii.
- Tam nie kupimy rzeczy, których potrzebujesz.

Wyszłam z samochodu i powlekłam się za Harrym, który szedł nie ludzko szybkim krokiem. Prawie biegłam.

- Pospiesz się!- warknął zirytowany.
- Ale ja już szybciej nie mogę...- jęknęłam. Sapną z frustracją. Złapał mnie za nadgarstek i ciągnął bez jakichkolwiek ceregieli. Potykałam się o własne nogi. Wepchną mnie do jakiegoś sklepu. Nawet nie zdążyłam zobaczyć co to za marka. Burberry.
- Dzień dobry. W czym mogę...
- Nie dziękuję.- wysyczał Harry dalej ciągnąc mnie na smyka. Puścił mnie dopiero przy przymierzalniach.
- Masz tu na mnie czekać.- przykazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując na skórzany fotel i po chwili zniknął gdzieś w głębi sklepu.
Byłam w trakcie czytania 'szalenie ciekawego' artykułu o spadku populacji pingwinów Adeli, kiedy gazeta została brutalnie wydarta mi z rąk. Nade mną stał Harry.
- Przymierz to.- rozkazał mi wkładając jakąś kieckę w ręce.
Zamknęłam się w przymierzalni. Przeciągnęłam przez głowę sukienkę. Muszę przyznać, że wyglądałam w niej całkiem nieźle. Spodobał mi się jej zwiewny materiał.
- Już?
- Tak.
Otworzyłam przymierzalnię. Patrzyłam na reakcje Harry'ego. Skanował moją sylwetkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie.- powiedział kręcąc głową.
- Ale dla czego?- zaskomliłam do niego urażona.- Jest śliczna!
- Nie, bo nie.
- Harreh...- przeciągnęłam jego imię.- A w czym będę normalnie chodzić?- westchnął głęboko.
- No dobra.- pisnęłam radośnie a on tylko przykrył oczy dłonią i znowu pokręcił głową.

I w taki o to sposób mijały nam zakupy. Mniej więcej co drugi zestaw był odrzucany przez Harry'ego, ale jeżeli mi się spodobało, to wystarczyło trochę pojęczeć i ustępował. Po około godzinie zaczęłam się wygłupiać naśladując modelki a Harry albo pukał mi w czoło, albo śmiał się. Myślę, że Styles'a mogę spokojnie nazwać odstępstwem od stereotypu "mężczyzna na zakupach". Zabawa była przednia, a czas mijał w przyjemnej atmosferze dla obojga z nas. Właśnie wkładałam na siebie czarną sukienkę, która była ostatnią pozycją do zmierzenia.

Perspektywa Harry'ego.

Anabel wyłoniła się zza kotary. Stanęła tyłem do mnie. Sukienka idealnie podkreślała jej figurę. Fikuśne wiązania na plecach dodawały jej seksapilu. Wyglądała zniewalająco. Jest zdecydowanie najseksowniejszą kobietą jaką widziałem. A było ich trochę...
Wstałem z fotela i podszedłem blisko niej. Przejechałem ręką po jej talii i nachyliłem się w stronę szyi...
____________________________________________

Hejka!
No cóż... Rok szkolny za pasem.
W związku z tym, niestety rozdziały nie będą pojawiały się w środku tygodnia.
Będę się starała publikować next'y w weekendy.
Dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa.
Spisaliście się świetnie, więc  powiększam limit. :)

Kara xx.

8 komentarzy=nowy rozdział



wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 6.(...) Jesteś ortodoksyjnym żydem czy wyznawcą jakiejś innej, chorej idei?


"Szczerość jest przywilejem odważnych."

MYŚL

Otwieram oczy i oślepiają mnie promienie słoneczne. Sięgam ręką po telefon. 8.15. I ten żałosny moment, gdy mógłbyś spać przez cały dzień, ale twój zegar biologiczny decyduje inaczej. Wzdycham ciężko, rozciągam się i zwlekam z łóżka. A tak mi się dobrze spało! Łóżko wodne, to coś, co każdy powinien mieć. Z 'szalonym entuzjazmem' idę do kuchni. Potrzebuję czegoś co postawi mnie na nogi - kofeiny. Przy wyspie kuchennej siedzi Harry, z rozłożoną na blacie gazetą i filiżanką espresso w ręku. 
- Dzień dobry.- mówię przecierając jeszcze zamglone od snu oczy.
- Dobry.- powiedział 'uprzejmie'.- Jak się spało?- zgryźliwość w jego głosie można było wyczuć na kilometr.
- Sądząc po ironicznym tonie, na pewno lepiej niż tobie.- burkną coś ze złością pod nosem.
- Gdzie masz kubki.- zapytałam przeszukując szafki. Pewnie większość osób nie szperałaby komuś bez pozwolenia po kuchni, ale ja nie mam z tym problemu. Skrupuły to akurat coś, czym nie zostałam hojnie obdarowana przez Boga.
- Są w...
- O już mam.- na reszcie to ja weszłam mu w słowo, a nie on mi. Zadowolona z siebie wzięłam czarny kubek w białe kropki. Zaczynam darzyć większą sympatią białe wnętrza wszystkich nowoczesnych domów, patrząc przez pryzmat tego, że prawie wszystko w mieszkaniu Harry'ego jest czarne lub z domieszką czarnego. Podziwiam go za to, że nie dostał jeszcze depresji. Albo dostał, a ja tego nie zauważyłam. Stawiam naczynie pod dyszą ekspresu i po małych perypetiach wybieram odpowiedni program. Zajmuję miejsce na przeciw Zielonookiego. Skanuję wzrokiem jego sylwetkę. Biały t-shirt i jak przypuszczam, czarne rurki. Mówiąc szczerze, bez garnituru wygląda mniej poważnie. Jednak coś w jego ciele przyciąga moją uwagę. W oczy rzucają mi się czarne wzory zdobiące jego lewą rękę od połowy wierzchu dłoni, pewnie do końca ramienia, sądząc po przykrytym w 1/2 materiałem rękawu  koszulki, statku pirackim. Jak to możliwe, że wcześniej ich nie zauważyłam? Przypominam sobie wszystkie stylizacje w jakich go widziałam, dochodząc do wniosku, że w każdej miał przykryte ramiona. Patrząc na charakter jego pracy i ogólny wizerunek jaki ze sobą prezentuje, tatuaże pasują do niego, jak pięść do twarzy. Jednak dodają mu one drapieżności. Myślę, że są pewnego rodzaju manifestem.
- Po co ci te tatuaże?- pytam. Unosi wzrok z nad gazety. Jego oczy nie wyrażają nic. Bije od nich zimna obojętność i nienormalne opanowanie.
- Moje tatuaże, moja sprawa. Jeżeli kiedyś będę na tyle pijany, że ci o nich opowiem, możesz czuć się usatysfakcjonowana. Nie czekałbym jednak na to.- powiedział stanowczo.
Mój zapał do rozmowy opadł. Dla czego on nie może być normalny? Dla czego nie można z nim po prostu porozmawiać? Jestem towarzyską osobą i potrzebuję kontaktu z innymi ludźmi. Jego skrytość i tajemniczość zaczyna mi ciążyć. Zapowiada się ciężkie 12 miesięcy.
- Powiedz mi.- zaczęłam zbierając łyżeczką piankę z kawy.- Jak to jest, że masz takie wielkie mieszkanie i nie masz żadnego pokoju gościnnego?- patrzyłam na mojego rozmówcę wyczekująco. Chwilę mnie ignorował, ale kiedy chrząknięciem dałam mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru odpuścić, poddał się.
- Nie mam żadnych znajomych ani przyjaciół którzy mogliby zostawać u mnie na noc. Nie mam żadnych przyjaciół. Nie wdaję się z ludźmi w bliższe znajomości. Czysto biznesowe.- powiedział uniwersalnym tonem i wrócił do czytania czasopisma. Zrobiło mi się go szkoda. Każdy powinien mieć kogoś z kim mógłby od czasu, do czasu zamienić słowo. Podzielić się swoimi zmartwieniami albo radostkami. Nie wyobrażam sobie prowadzenia takiego samotniczego trybu życia jak on. Sugerując się jednak jego wypowiedzią, izoluje się od innych na własne życzenie. Człowiek zagadka.
- Nie czujesz się czasem samotnie?- Miałam wrażenie, że przez dosłownie sekundę się spiął, ale natychmiast się naprężył, jakby z zamiarem przyjęcia jakiegoś wyimaginowanego ataku.
- Nie.- stwierdził twardo.
- Nigdy?- spojrzałam na niego nie dowierzając. Każdy czasem czuje się samotny.
- Nigdy.-  rzekł pewny swego.
- Nawet kiedy masz ochotę na seks?- wypaliłam bez namysłu. Lockers zaszczycił mnie swoją uwagą. Na jego twarzy przebijały się objawy rozbawienia, które mimo starań Styles'a wyłapało moje bystre oko.
- Nawet wtedy.- zaśmiał się pod nosem.
- Nie wierzę.- oparłam się o krzesło nonszalancko zakładając ręce na piersi.
- To uwierz.
- Kłamiesz.
- Nie.
- Tak.- zaczęłam się z nim sprzeczać.
- Nie.
- Tak.
- Jesteś męcząca.
- Ty również.
- Odczep się.
- Dobrze wiesz, że nie mam takiego zamiaru.- wypuścił ze świstem powietrze.
- Po prostu nie mam ochoty na seks. Nie interesuje mnie on.- zaczęłam się śmiać.
- Pfff...- prychnęłam.- No na pewno. Masz 20 lat i mówisz mi, że nie interesuje cię seks? Każdy facet w twoim wieku się nim interesuje, a większość wręcz świata poza nim nie widzi. Jesteś ortodoksyjnym żydem czy wyznawcą jakiejś innej, chorej idei?
- Nie. Po prostu...
- Jesteś gejem.- wymierzyłam w niego oskarżycielsko palec.
- Nie!- zaprzeczył desperacko.
- Poddaję się.- uniosłam ręce do góry.- Oświeć mnie, bo ja nie mam już pomysłu.
-  Najzwyczajniej w świecie nie mam czasu zajmować się tak błahymi sprawami jak seks. Mam o wiele więcej rzeczy na głowie niż większość "facetów w moim wieku".- naśladował moją wcześniejszą wypowiedź.- Z resztą, nawet gdyby mnie on interesował, zawsze mógłbym iść do burdelu. Nie potrzebuję od razu dodatkowego pokoju.- powiedział wyraźnie zadowolony ze swojego przemówienia.
- To smutne.- stwierdziłam wpatrując się bezmyślnie w ścianę.
- Co?- spojrzał na mnie pytająco.
- Twoje życie.- westchnęłam.
- Moje życie?- zapytał rozbawiony.- A to niby dla czego?
- No bo tak. Nudna praca.- posłał mi urażone spojrzenie.
- Co? Taka prawda.- kontynuowałam.- Zero znajomych i jeszcze brak ochoty na seks. Ja na twoim miejscu dawno bym się powiesiła.- zaczął się śmiać. Ale nie tak nerwowo. Wręcz przeciwnie. Szczerze i perliście.
- Twoja szczerość jest rozbrajająca.- powiedział w końcu, kiedy się wreszcie ogarnął.
- A dla czego miałabym owijać w bawełnę? Nie lubię wymijających odpowiedzi, podtekstów i innych tego typu rzeczy.
- Nigdy nie spotkałem tak bezpośredniej osoby jak ty. W tym zakłamanym świecie potrzebne są tego typu ludzie. Zdecydowanie można uznać to za zaletę.- uśmiechnęłam się na jego wypowiedź.
- Czy to był komplement?- zapytałam teatralnie unosząc jedną brew.
- Myślę, że tak.- ukazał rząd swoich idealnie równych i białych jak świeżo spadły śnieg zębów. On jest taki uroczy! Dla czego ukrywa to wszystko pod zasłoną dymną z oschłości i arogancji? Nie rozumiem jego zachowania. Ale przysięgam sobie, że go rozgryzę!
- A ty?- Harry wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co ja?- patrzyłam na niego zdziwiona.
- Jak sobie radzisz z napięciem seksualnym?- zapytał z chytrym uśmieszkiem. Pewnie myślał, że załatwił mnie własną bronią. Biedaczek...
- Cóż. Wbrew tego co pewnie obstawiasz, nie obniżyłam swojego libido do minimum i mimo braku faceta nie mam ochoty wyruchać wszystkiego co się rusza.- Szatyn popatrzył na mnie z zaciekawieniem.- A z resztą.- wzruszyłam ramionami.- Zawsze mam wibrator.- wyszczerzyłam się.
- Jesteś niemożliwa.- pokręcił tylko głową śmiejąc się przy tym.
- Dopiero mówiłeś, że męcząca.
- A ty najpierw mianowałaś mnie ortodoksyjnym żydem a potem stwierdziłaś jednak, że jestem gejem. I kto tutaj jest niezdecydowany Skarbie?
- Po 1. Nie jestem niezdecydowana. Mam więcej zdecydowania niż niejeden facet. Po 2. Po prostu rozważałam wszystkie opcje. A po 3. NIE MÓW DO MNIE SKARBIE!- dokładnie przeliterowałam ostatnie zdanie.
- Dobrze... Skarbie.- zaczął się ze mną droczyć. Spiorunowałam go spojrzeniem. Przyłożyłam usta do brzegu kubka i pociągnęłam z niego łyk napoju, który zaraz wyplułam z powrotem, bo smakował jak siuśki. Nie to, że piłam siuśki.
- I widzisz Durniu? Przez ciebie wystygła mi kawa!- zbeształam go.- Swoją drogą, powinieneś zainwestować w nową kawę do ekspresu, albo nowy ekspres. Gorszej kawy w życiu nie piłam.
- Och. Zapomniałem ci powiedzieć, że wrzuciłem do wody odkamieniacz.- wybałuszyłam na niego oczy. Podbiegłam szybko do zlewu i kilkanaście razy przepłukałam usta wodą.
- Ty idioto!- zaczęłam na niego wrzeszczeć.- Mogłam się otruć! Czy ty w ogóle myślisz co robisz?! Kto o zdrowych zmysłach odkamienia rano ekspres, kiedy właśnie o tej porze większość osób potrzebuje czegoś co postawi ich na nogi!- złapałam się za włosy i wzięłam głęboki oddech.
- Przepraszam.- mruknął zmieszany.
- Dobra.- westchnęłam.- Mamy jakieś plany na dzisiaj?
- Tak.
- Jakie?
- Zabieram cię na zakupy. Trzeba czymś zapełnić twoją garderobę.
__________________________________________________________

Witam, witam i o zdrowie pytam.
Jak tam?
Rozdział wcześniej. Jakoś tak zaczęłam go pisać już w czwartek i dzisiaj dostałam weny, więc stwierdziłam, że nie ma sensu trzymać go aż do czwartku, czy piątku.
Trochę krótki, ale musiałam zakończyć w tym momencie.
Podnoszę poprzeczkę. Mam na dzieję, że nie zawiedziecie mnie. :)
Do tej pory spisywaliście się świetnie.

Kara xx.

6 komentarzy=nowy rozdział

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 5.(...) Ordnung muss sein.


"Daj szansę temu czego pozornie nie lubisz,
może Cię zaskoczyć..."

MYŚL

(...)
- Jak to masz jedno łóżko?- powiedziałam nie dowierzając.
- No tak to.- powiedział wzruszając ramionami.
- Ty chyba sobie żartujesz?!- wyrzuciłam ręce w górę.- Proponujesz mi, żebym z tobą zamieszkała. BA! Ty mnie do tego podstępem zmusiłeś, a teraz mi mówisz, że masz jedno łóżko?! Ty chyba jesteś nie poważny!
- Nie pomyślałem nad tym wtedy. Z resztą, do niczego cię nie zmuszałem! Sama się zgodziłaś! Podjęłaś dobrowolnie taką decyzję.
- Ha! No tak. Najlepiej zwalić całą winę na mnie! - zaśmiałam się gorzko.- Boże... Jak można być takim idiotą, żeby proponować komuś mieszkanie wiedząc, że ma się jedną sypialnię?! Za grosz rozumu...- pokręciłam głową.- I jeszcze mi powiedz, że mam spać razem z tobą?- spojrzałam na niego, kpiąco zakładając ręce na piersi.
- Nie. Oczywiście, że nie. Będę spał na kanapie w swoim gabinecie. Zajmiesz moją sypialnię.- tym to mnie nieźle zaskoczył. Bardziej spodziewałam się tego, że zostanę położona na podłodze. Czyli jednak Styles ma chociaż trochę poszanowania do kobiet. Moje zdenerwowanie ucichło.
- No chyba, że tak.- powiedziałam już normalnym tonem.
- Chcesz zobaczyć resztę domu?- zapytał obojętnie.
- Tak.- mruknęłam. Podążyłam za Harrym. Z salonu przenieśliśmy się się do kuchni. Oczywiście, również urządzona w nowoczesnym stylu. Ma jednak u mnie plusa, za to, że w całym domu nie jest biało jak w szpitalu. Nie mówię jednak, że nie wprowadziłabym tu większej ilości barw. Następnie prowadzi mnie do sypialni, w której z kolei króluje biel, brąz i czerń. Nie wliczając niezaścielonego łóżka, nie ma tu żadnej oznaki, że ktokolwiek zamieszkuje ten pokój. Żadnych ramek ze zdjęciami, albumów, książek...nic...kompletnie nic. Tylko parę dekoracji. Oprócz tego, ten okropny, wręcz nie ludzki porządek. Czuję się jakbym zwiedzała sklep IKEA. Wszystko idealnie poukładane, ani jednej drobinki kurzu na meblach. Nienawidzę pedantyczności. Lubię mieć czysto, ale to już jest przesada. Dom ma być miejscem relaksu, odpoczynku. A jak mam czuć się dobrze gdzieś, gdzie jest jak w muzeum? Brakuje tylko tabliczek "Prosimy nie dotykać eksponatów". Uffff. Oddychaj Anabel, oddychaj. Sama nie wiem dla czego mnie to tak zbulwersowało. Ostatnio mam jakieś wahania nastroju. Raz chce mi się płakać a innym razem mam ochotę rozerwać coś ze wściekłości. Gdyby nie to, że wczoraj dostałam okresu, to pomyślałabym,  że jestem w ciąży. Jedyna rzecz, która mnie mocno zastanawia, to po co tu tyle drzwi? Jak na razie naliczyłam trzy. SZALEŃSTWO. Tak jak się domyśliłam, mijając sypialnię, trafiamy do łazienki. I znowu brąz. Myślę, że nie obraziłabym się za taką łazienkę. Tylko NA JAKĄ CHOLERĘ MU W ŁAZIENCE TELEWIZOR?! Czy bez napromieniowania nie może się skupić na tym co robi, czy co?
- I tu chyba koniec naszej wycieczki.- powiedział beznamiętnym tonem.
- Mówiłeś coś o gabinecie.
- TAM NIE WOLNO CI WCHODZIĆ!- wysyczał przez zęby.
- Ponieważ?- zaczęłam się z nim droczyć. Tak na prawdę gówno mnie obchodzi co on tam ma.
- Bo JA TAK MÓWIĘ. Jasne?
- Nie toleruję DY-KTA-TU-RY.- powiedziałam w ten sam sposób co on.
- A ja sprzeciwu.
- Ups. To chyba trafiła kosa na kamień.- widziałam jak jego pięści coraz bardziej się zaciskają.
- Przestań się ze mną kłócić.- warkną.
- HA HAHHA. Oczywiście generale. Ordnung muss sein*.- zasalutowałam. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Ale nie. Zamkną na chwilę oczy i jego szczęka oraz ręce powoli się rozluźniły.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie. Nie możesz tam wchodzić, i już.- odwrócił się na pięcie i wymaszerował wołając coś, że wejście do mojej garderoby jest w sypialni. Wzruszyłam ramionami, opuściłam łazienkę i walnęłam się na łóżko. Wsadziłam głowę w poduszkę. Pachniała nim. Mieszanka jaśminowego proszku do prania ze zdecydowaną przewagą mięty zniewalała moje zmysły. Ścisnęłam pościel w rękach i zaciągnęłam się nieziemskim zapachem pozwalając aby mną zawładną. To jest jak narkotyk. Przejmuje kontrolę nad moim ciałem.

Harry nie może się o tym dowiedzieć...

Zeskakuję z łóżka jak oparzona. Oddycham ciężko. Przez moje ciało przechodzi gwałtowna fala gorąca. Nie rozumiem co się ze mną dzieje.

Ale to zdecydowanie nie jest nic dobrego.

Trzeba to zwalczyć...

... w samym zarodku.

Zdejmuję z siebie dżinsową kurtkę która zaczyna mnie dusić. Mam ochotę rozedrzeć ubrania, które mam na sobie. Pali mnie.

Pali od środka.

T-shirt, rurki, para converse'ów  i czarna bielizna lądują na ziemi. Lodowata woda z prysznica oblewa moje ciało. A ja zamiast doznać szoku termicznego, wreszcie czuję ulgę. Mój oddech się normuje. Mam wrażenie, że spadające na mnie krople wyparowują.Wychodzę i otulam się ręcznikiem, który uprzednio wyciągnęłam z szafki.
Sama właściwie nie wiem co mi się stało. To było dziwne...

Bardzo dziwne...

Czuję odrazę patrząc na ubrania, które przed paroma minutami zdjęłam. Nie mam jednak innych rzeczy. Przeciągając przez siebie kolejno spodnie i bluzkę, czuję się jakbym na własne życzenie oplatała się linami, które mnie więziły. Wychodzę na bosaka z sypialni. Harry siedzi na kanapie z laptopem na kolanach i przegląda jakieś wykresy.
- Harry?- czuję się dziwnie. Właściwie nigdy nie nazywałam go po imieniu w jego obecności.
- Tak.- mruknął obojętnie.
- Nie orientujesz się może, gdzie jest moja wal...
- W hallu.- uprzedził moje pytanie odpowiedzią.
- Aha.- kiwnęłam głową i poszłam do wcześniej wspomnianego miejsca. Wzięłam "monstera" i wtaskałam go do sypialni. No. I teraz strzelamy, które drzwi prowadzą do mojej garderoby. Wybrałam te po lewej. I trafiłam jak kulą w płot. Rozglądam się w około. Garderoba Harry'ego. Mam nie odpartą ochotę poszperać mu tutaj. Hmm. Głupio będzie jak mnie nakryje... Pieprzyć to!
Przejeżdżam ręką po powieszonych na wieszakach, idealnie wyprasowanych marynarkach. Większość z nich jest czarna lub ciemnogranatowa. Mijam strefę marynarek i przenoszę się do koszul. Ich jest tutaj chyba najwięcej. Przeróżne wzory, kolory, fasony jakie tylko ci się zamarzą. Znajduje się tutaj również nie mniejszy wybór płaszczy. Na prawdę jest ich wiele. Biorę w dłoń rękaw jednego z nich. Jego miękka faktura przyjemnie łaskocze moje knykcie. Kaszmir. Spoglądam na metkę. 'Burberry'. 95% kaszmir. Tak jak myślałam. Skanuję wzrokiem kolekcję botków. Brązowe, rude, czarne, lakierki, motocyklowe, z brokatem... WHAT? Brokat?! Dobrze... powiedzmy, że to normalne.
- Znalazłaś coś ciekawego?- usłyszałam ochrypły głos, na którego dźwięk podskoczyłam z przerażenia. O framugę drzwi opierał się Harry. Skanował z ciekawością i rozbawieniem (?) moje ciało.
- A żebyś wiedział.- powiedziałam wyciągając ze stojaka brokatowe botki.Uśmiechną się na ich widok. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Mam do nich słabość.- odparł ze stoickim spokojem.- Nie potrafiłem się im oprzeć w sklepie.- uniósł prawy kącik ust do góry. On jest przeuroczy.
- Kolejny punkt do zapisania na liście: "Dziwactwa Harry'rgo Styles'a". Ma słabość do brokatowanych botków. Jesteś kopalnią niespodzianek Styles.- zaśmiał się.
- A jest taka lista?
- Jak widać.
- Mógłbym wiedzieć jakie są inne punkty na tej liście?
- Hmmm... Nie, to są bardzo poufne informacje.
- Ahh...- uśmiechną się.- No tak. To nie wypytuję.
- Prawidłowo.- skinęłam głową uśmiechając się.
- Ale miej się na baczności.
- Czemu?
- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, kotku.- uśmiechną się tajemniczo i opuścił pomieszczenie zostawiając mnie kompletnie oniemiałą. Ten człowiek zmienia się jak pogoda w górach. Raz wydziera się na mnie o byle gówno, a potem mówi zagadkami i czaruje mnie tym swoim niezaprzeczalnym urokiem osobistym.

Potrzebuję snu.

Wychodzę z garderoby i zaczynam przeszukiwanie mojego bagażu w celu znalezienia piżam. Mniej-więcej po 3 minutach w rękach trzymam moje nakrapiane one piece. Pozbywam się ubrań i zakładam piżamę. Gaszę światło i kładę się do łóżka.
Jego zapach jest tak intensywny, że mam wrażenie, że mnie przenika. Kręcę się po łóżku nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji do spania. Na domiar złego zaczynam czuć nie miłe ssanie w żołądku. Nie! O tej porze się nie je. Wyciągam z torebki mój odtwarzacz mp3 i włączam playlistę pt: "Na bezsenność". Anielski głos Adelle koi moje zmysły i powoli przenosi do krainy "mlekiem i miodem płynącej".

Perspektywa Harry'ego

Zamykam klapę mojego Macbook'a, odstawiam go na stolik kawowy i kieruję się do łazienki. Przyciskam włącznik do światła i w mojej sypialni ginie ciemność. Na łóżku leży postać, której sylwetkę rysuje ciasno owinięta kołdra. Pod wpływem impulsu podchodzę do prawej krawędzi mebla. Spoglądam na śpiącą Anabel. Słyszę jej miarowy oddech. Długie, gęste rzęsy spoczywają spokojnie w dolnym zaokrągleniu oczu dziewczyny. Bez konkretnej przyczyny czuję dziwne łaskotanie w okolicy żołądka. Ignoruję je. Biorę z szuflady w garderobie parę bokserek i idę pod prysznic. Kąpię się i idę do 'łóżka'. Kładę się na okropnie nie wygodnej kanapie. Nie mogę zasnąć.
Sam nie wiem co mnie napadło. To ona powinna gnieść się na tej pieprzonej sofie. To ja powinienem być tam gdzie ona teraz. Powinienem położyć ją w salonie...

... ale nie mogłem.

Jakaś bezwzględna siła w moim wnętrzu mówiła: " To jej miejsce. To ty jesteś skazany na jutrzejszy ból pleców. Nie możesz jej tego zrobić". I poddałem się.

Ona nieświadomie mnie kontroluje.

Jestem przemęczony.

Odpędzam od siebie kłębiące się w mojej głowie myśli i zasypiam.
__________________________________________________________

* "Porządek musi być" po niemiecku.
Hejka!
Nie wiem co napisać...
Hmmm. Po prostu mam na dzieję, że chociaż trochę się wam podobała piąteczka. :)
Limit pozostaje ten sam.

Kara xx.

5 komentarzy=nowy rozdział

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 4.(...) Harry Dupek-Styles i jego jelenie nogi.


"Nowe miejsca, nowi ludzie
a serce tak samotne..."

MYŚL
(...)
- Zaraz, zaraz. Ale dla cze...
- Nie powinno cię to obchodzić.- warkną sucho.- Idź do Gate'a numer 13. Obsługa cię pokieruje.
- Dobrze.- odpowiedziałam tak samo 'uprzejmie' jak on.
- Mój szofer będzie czekał na ciebie na Heathrow.
- Przecież miałam lądować na Stansted.
- A co za różnica?! I tak zawiozę ci dupę pod sam dom! Boże, czy ty zawsze musisz zadawać tyle bezsensownych pytań?!- wrzasną do telefonu.
- A mogę chociaż wiedzieć jak wygląda ten twój szofer? Czy mam chodzić z tabliczką: "Przygarnij mnie."?!
- Te informacje nie są ci potrzebne.
- Tak, no oczywiście! Po co mi to?!- prychnęłam.- Będę wołać po całym lotnisku: "Poszukuję szofera, który zawiezie mnie do domu Harry'ego Styles'a." .
- Wiesz, na prawdę nie mam czasu na słuchanie twoich głupot. Cześć.- sykną i się rozłączył. Co za dupek! W co ja się wkopałam?! Boże. Nie wiem jak ja wytrzymam rok. Jeszcze nawet się z nim dzisiaj nie spotkałam, a już mam go dość.
Wzdycham ciężko, biorę mojego "monstera" za uchwyt i ciągnąc go za sobą, kieruję się do gate'a trzynastego. Przy bramkach stała szczupła brunetka, która gorączkowo się rozglądała. Jej wnikliwe spojrzenie spoczęło na mnie.
- Proszę się pospieszyć!- ponagliła mnie. Szłam za nią do przezroczystych drzwi automatycznych, gdzie 'przejął' mnie siwiejący już mężczyzna, który wyglądał na przyjaznego. Mój bagaż został zabrany przez młodego chłopaka. Szliśmy zebranym krokiem przez kamienną płytę lotniska. Moim oczom ukazał się imponującej wielkości odrzutowiec. Weszłam ostrożnie po schodkach. Jego wnętrzu też niczego nie brakowało. Usiadłam na pierwszym-lepszym fotelu i zapięłam pasy bezpieczeństwa. Stewardessa zaczęła rutynowo swój pokaz. Patrzyłam na niego znudzona. Kiedy skończyła, sprawdziła czy jestem zapięta i odeszła a z głośników wybrzmiał komunikat pilota, informujący o starcie. Silniki przyspieszyły i rozpędzając się na pasie startowym, wzbiliśmy się w powietrze. 
Tutaj aż pachnie pieniędzmi. Nie chce wiedzieć ile to kosztowało, ani ile szczepionek na malarię można by kupić za równowartość tego samolotu. Źle się czuję pośród tego przepychu w czystej postaci, myśląc o tym, że gdzieś na świecie ludzie umierają z głodu. Na samą myśl, że jego mieszkanie wygląda podobnie, albo nawet bardziej ocieka bogactwem dostaję mdłości. Wyrzuty sumienia mnie chyba zabiją.
- Czy coś mogę dla pani zrobić?- zapytała się mnie blondynka, z tak białymi zębami, że ich blask raził mnie w oczy. Ledwie powstrzymałam się od krzyknięcia: "Zabierz mnie stąd".
- Nie, dziękuję.- uśmiechnęłam się delikatnie i rozłożyłam na fotelu, po czym zasnęłam.
***
- Proszę panią.- usłyszałam cichy głos i poczułam czyjąś rękę na ramieniu.- Jesteśmy na miejscu. Gwałtownie się podniosłam. Nade mną pochylała się ta sama kobieta która robiła pokaz.
- Och, dziękuję.- wstałam i ruszyłam do wyjścia.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie.- powiedział z uśmiechem ten sam chłopak. który odebrał mój bagaż. Teraz monster czekał w dole schodków. 
- Dziękuję.  odpowiedziałam i zeszłam na dół. Chwyciłam walizkę i ruszyłam do budynku. Szłam przez długi korytarz. Zakręt, zakręt. W lewo, w prawo, na wprost. O już koniec! Nie, jednak nie. Znowu skręt. Mijam kolejne drzwi i kolejne, i kolejne. To zdawało się nie mieć końca. Od taszczenia monstera rozbolała mnie już ręka. Na reszcie! Koniec!!! Przeszłam przez odprawę celną i wyszłam na ogromną halę. Nie no. Ten Harry jest kompletnie nie odpowiedzialny! Jak ja mam niby znaleźć kogoś kogo nie znam, w tym tłumie?! Przecież tu jest lekko licząc 300 osób! Przepycham się bliżej wyjścia. To co widzę, z deczka mnie dziwi. Wśród ogromu ludzi, udaje mi się wy haczyć Harry'ego. Jak zwykle ma 
telefon przy uchu. Sposób w jaki jest ubrany, co tu dużo mówić, cholernie mnie zaskakuje. Nie ma na sobie garnituru, jak podczas wszystkich spotkań ze mną (a było ich 2). Miła odmiana. A ta czapka zdecydowanie dodaje mu diabelsko uroku. Ugh! Muszę się otrząsnąć. Przyspieszam kroku. Dzieli mnie od niego:

100...
50...
30...
10...
1 metr.

Kończy rozmowę, chowa telefon do kieszeni i mierzy mnie wzrokiem.
- Czyli to ty jesteś tym tajemniczym szoferem?
- W rzeczy samej.- powiedział.- Choć.- odwrócił się na pięcie i ruszył do przodu.
- Ehm?- chrząknęłam.- Może byś mi pomógł?- zapytałam wskazując na monstera.
- Och. Tak.- powiedział i odebrał mi walizkę. Pieprzony gentleman. Pff.. I wysłuż się tu facetem!
Szedł tak szybko, że musiałam biec za nim truchtem. Harry Dupek-Styles i jego jelenie nogi. Doszliśmy do (pewnie jego) czarnego Range Rover'a. Otworzył bagażnik i wrzucił do niego mój bagaż. Trzasną klapą.
- Boże, kobieto! Czego ty tam do cholery napakowałaś, że to jest takie ciężkie?!
- Same najpotrzebniejsze rzeczy.- uśmiechnęłam się słodko. Pokręcił tylko głową i usiadł na miejscu kierowcy. Wnętrze samochodu przepełniał przyjemny zapach jaśminu. Wszystko było tak czyste, że bałam się czegokolwiek dotknąć. Samochód ruszył, a z głośników wybrzmiały pierwsze dźwięki "Crawling Up A Hill".
- Katie Melua?- spojrzałam na niego zdziwiona.
- Tak.- odpowiedział, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Aha.
- Co w tym dziwnego?
- Nic. Po prostu... Nie spodziewałam się po tobie tego typu muzyki.
- Jej głos mnie uspokaja. A ja nie spodziewałem się, że ją poznasz. Większość osób zna ją tylko z "Nine Milion Bicycles".
- A szkoda. To na prawdę świetna artystka. Lubię jej muzykę. Ma piękny głos.
- Prawda.- ostatnie słowo rozdarło ciszę. Milczeliśmy przez resztę drogi.
Wpatrywałam się w krajobrazy za szybą. Wysokie wieżowce a gdzieś w oddali London Eye. Ludzie zabiegani, ciągnące się sznury samochodów a to wszystko na tle mającemu się ku zachodowi słońcu. Londyn jest piękny. Nagle skręciliśmy w boczną drogę. Auto zatrzymało się pod wysokim apartamentowcem. Zdziwiłam się. To już tu?
- Ty tutaj mieszkasz?
- Tak.
- Myślałam, że masz jakąś ogromną willę, czy coś w tym stylu.
- Kupowanie rezydencji z zamiarem mieszkania w niej samotnie, jest kompletnie bez sensu. A poz tym. Nie miałbym szans znaleźć jakiegokolwiek domu w centrum Londynu. Stąd jest wszędzie blisko. Nie znalazłbym lepszej lokalizacji.
- Racja.
Wyszliśmy z samochodu i skierowaliśmy do drzwi wejściowych. Przeszliśmy przez hall, przywitani przez portiera krótkim: "Dobry wieczór". Podeszliśmy do windy. Harry wydobył z portfela jakąś kartę, przyłożył ją do czytnika i metalowe skrzydła się rozsunęły. Weszliśmy do środka a Lockers nacisną jedyny guzik, oprócz tego, który informuje o zacięciu się windy. Nadal milczymy. Wyjeżdżamy na, sama nie wiem które piętro i opuszczamy windę. Gęstą ciemność rozprasza światło. Na czarnym tle ścian namalowane są na biało galopujące sylwetki koni. Wygląda to na prawdę pięknie.
- Wow. To jest na prawdę...
- Oryginalne? Tak wiem.
- Jesteś miłośnikiem koni?
- Nie określiłbym siebie w ten sposób. Po prostu uważam, że to są niezwykle piękne istoty. Bardzo tajemnicze. To mnie w nich fascynuje.- powiedział otwierając drzwi do apartamentu.
Całe mieszkanie utrzymane było w nowoczesnym stylu, w różnych odcieniach szarości. Ściany salonu pomalowane były na kolor grafitowy i limonkowy. Na środku stała czarna, skórzana kanapa. Myślę, ze będzie mi tu dobrze. O ile nie umrę z samotności...
- Ładnie tu.- powiedziałam.
- Taaa. Tylko jest jeden problem.
- Jaki?
- Mam tylko jedno łóżko.
___________________________________________________________

Cześć Skarbki!
Jak tam, co tam?
Na wstępie, chcę was z całej siły uściskać za te wszystkie miłe słowa. No kocham Was normalnie! Jak to wszystko czytałam, to tak mi się cieplutko na sercu zrobiło.
Zwiększam limit do 5.
Mam prośbę do wszystkich którzy czytają Sweet Deal i mają konta na Bloggerze czy Googlach. aby dodali się do obserwatorów.  Będzie to z korzyścią i dla mnie i dla was.
Do czytania.

Kara. xx
5 komentarzy=nowy rozdział


piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3.(...) Wolałem cię kiedy byłaś młodsza, łatwiej się tobą kierowało.


"I choć trudno w to uwierzyć,
akceptacja kosztuje."

Katarzyna Nosowska.

Na reszcie na miejscu. Brama otwarta, czyli David jest w domu. On nigdy jej nie zamyka. Wjeżdżam na posesję i parkuję swoje BMW przed domem. Nawet nie mam zamiaru myśleć o wyciąganiu teraz tych wszystkich bibelotów z bagażnika. Jestem tak zmęczona tą podróżą, że sama ledwie utrzymuję się na nogach. Wysiadam z samochodu i kieruję się do drzwi, które oczywiście są nie zamknięte. Ja nie wiem, ten człowiek wszystko zostawia wy otwierane na oścież, zapraszając złodziei do środka. Zastanawiam się, po co nam jakiekolwiek zabezpieczenia, skoro on nawet nie z kwapi się przekręcić klucza w drzwiach.
Kiedy tylko przestąpiłam próg, owiał mnie cudowny zapach ciasta francuskiego z brzoskwiniami w syropie. Powiesiłam parkę na wieszaku i ściągnęłam buty.
- Mmmm. Miód na moje nozdrza.- powiedziałam wchodząc do kuchni.
- Ha! Widzisz, ja wiem czym ci dogodzić.- powiedział Dave przytulając mnie do siebie.
- No to ba!- prychnęłam całując go w policzek.
- Wcześnie jesteś. Nie zdążyły się jeszcze upiec.
- A tam. Masz coś konkretnego? Bo JA BYĆ GŁODNA.- poklepałam się teatralnie po brzuchu.
- No chyba, ty nie nażarta istoto.- powiedział podnosząc pokrywkę garnka z którego parowała woń spagetti.
- Ja ci dam nie nażartą istotę.- trzepnęłam go w ramie. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Tęskniłam za tobą głupku!- powiedziałam tuląc się do jego torsu, bo górował nade mną  wzrostem, mimo, że mam  1.74 cm.
- Ja za tobą też mała.- pogłaskał mnie po głowie.
David, jak się można domyśleć, jest moim bratem. Przyrodnim. Oprócz tego, Brazylijczykiem. Tak. Zdecydowanie jesteśmy ciekawym rodzeństwem. Historia Dave'a jest dość smutna, jednakże z Happy End'em. Moi rodzice od zawsze uwielbiali podróżować. Włóczyli się po całym świecie. I kiedy mieli po 27 lat, pojechali do Brazylii, gdzie w przydrożnym rowie znaleźli 2 tygodniowego Day'a. Starali się od 2 lat o dziecko, jednak bez skutku. Więc nawet nie zastanawiając się, po załatwieniu wszystkich formalności, adoptowali i już prawnie jako ich syna zabrali go do Anglii. Mówili, że zakochali się w Nim od pierwszego wejrzenia. A dwa lata później urodziłam się ja.
Nigdy nie było między nami jakiś większych spięć. Zawsze jakoś się dogadywaliśmy. Z resztą, mamy tylko siebie. Dave zawsze się mną opiekował. Jesteśmy ze sobą bardzo związani. I właśnie dla tego tak boję się mu powiedzieć o tym, że przeprowadzam się do Londynu. Ba! I to do obcego faceta! Wolałabym nie widzieć jego reakcji. Trudno. Nie ma przebacz. Muszę mu powiedzieć.
- No siadaj księżniczko.- powiedział zajmując miejsce nad talerzem przede mną. Usiadłam na krześle i zaczęłam nawijać makaron na widelec. Nagle jakoś odebrało mi apetyt. Żułam bez przekonania kluski z sosem, błądząc gdzieś daleko myślami.
- Nie smakuje ci?- zapytał.
- Smakuje, jasne, że smakuje. Jest pyszne jak zawsze.
- To dla czego tak grzebiesz w tym talerzu?
- A tak jakoś...
- Co cię dręczy?
- Nic.
- Przecież widzę. Jesteś beznadziejnym kłamcą, a poza tym, znam cię na wylot. Gadaj. I to już!- westchnęłam ciężko. No to zaczynamy spowiedź.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci, że dostałam pewną propozycję?
- No pamiętam.- wsadził porcję spagetti do ust.
- No więc, to nie jest taka zwykła propozycja.
- Ok, przejdź do rzeczy.
- Za 2 dni przeprowadzam się do Londynu. Będę dziewczyną do towarzystwa.- mina mu zrzedła. Widelec który trzymał w ręcę, upadł z brzdękiem na kamienny blat wyspy. A potem zaczął się śmiać, tak głośno i szczerze, jakby usłyszał żart roku.
- Tym to mnie rozbawiłaś.- otarł łzę śmiechu, która czaiła się w kąciku jego oka.- Żartujesz prawda?- spoważniał.
- Nie.
- Nie pozwolę ci.
- Nie pozwolisz mi, co?
- Nie ma mowy, żebyś była "panienką przy boku".
- Ty tu nie masz nic do gadania!
- Nie? Jestem twoim bratem! Mam się tobą opiekować.- nasze głosy były podniesione.
- Dave! Nie potrzebuję opieki 24 na dobę. Mam do jasnej cholery 20 lat!
- Ale zachowujesz się jakbyś miała 5! Nawet nie znasz tego faceta! I jeszcze mi powiedz, że z nim zamieszkasz!- krzykną.
- Tak. Zamieszkam z nim! Z resztą, ty też go nie znasz! Nawet nie wiesz jak ma na imię!
- Nie potrzebuję znać jego inicjałów, żeby stwierdzić, że jest nienormalny!
- Nie normalny? Po czym to wnioskujesz?!
- Po tym, że udało mu się ciebie omamić! Co ci obiecał? Pieniądze? Seks?
- Obiecał, że załatwi mi moją wymarzoną pracę!- krzyknęłam.
- No ciekawe jak?- popatrzył się na mnie z lekceważącą miną, zakładając ręce na piersi.
- Bo ma mnóstwo kontaktów! Jest bogatym biznesmenem! I ma na imię Harry.
- Boże, jesteś taka naiwna Anabel. I ty uważasz, że nie potrzebujesz nadzoru?! Jakiś stary dziwkarz namącił ci w głowie, a ty uwierzyłaś w każde jego denne kłamstwo!
- Nie jest żadnym dziwkarzem! Kim ty jesteś, żeby go oceniać?! A tak na marginesie, to on ma 20 LAT!- wrzasnęłam ostatni raz i krztusząc się własnymi łzami wybiegłam po schodach do mojego pokoju. Trzasnęłam z wściekłością drzwiami i zmęczona tą całą kłótnią osunęłam się po ścianie na podłogę.

Schowałam twarz w dłoniach i pozwoliłam dać upust we łzach, wszystkim kumulującym się od dawna we mnie emocjom. Jeszcze nigdy w życiu nie pokłóciłam się tak z David'em. Boże! Co ten chłopak ze mną zrobił?! Przez niego skaczemy sobie do gardeł z własnym bratem! Ale teraz nie mogę się już z tego wycofać. Podpisałam umowę. Klamka zapadła.
Płakałam tak pewnie z 15 minut. Czułam ogromną ulgę. Wyrzucenie wszystkiego z siebie na prawdę pomaga. Byłam jednak tak wyczerpana, że nie miałam siły się podnieść. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi.
- Bella, skarbie. Przepraszam.- mówił łagodnym głosem David.
- Ha! Teraz skarbie!- prychnęłam. Słyszałam jak wzdycha.
- Anabel..., proszę. Wpuścisz mnie?
- Zastanowię się.
- No nie bądź taka, Rudy (czyt. Rudi).- nienawidziłam kiedy tak mnie nazywał. Wstałam i otworzyłam drzwi. Wymierzyłam siarczystego liścia w jego prawy policzek.
- Au!- jękną.- Za co to było?
- Za to, że się na mnie wydarłeś.- spoliczkowałam go po raz drugi.- A to za to, że nazwałeś mnie Rudy.
- No dobra. Lepiej ci?- powiedział pocierając dłonią twarz.
- Tak.- wyszczerzyłam się.
- Chociaż tyle.- mrukną i oboje się roześmialiśmy.
- Przepraszam cię, że byłem taki zły, ale na prawdę się wściekłem.- wziął mnie w ramiona.- Wybaczysz?- zrobił minę kota z Shrek'a.
- Mooooże.- przeciągnęłam  kręcąc głową.- No wiesz głupku, że tak!
- Chciałem to usłyszeć.- wywróciłam oczami.
- Ale to nie zmienia faktu, że przesadziłeś robiąc z tego taką awanturę.
- Wiem, ale ja się o ciebie martwię Ana. Jesteś moją jedyną, małą siostrzyczką. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził.
- Rozumiem, ale musisz się pogodzić z tym, że jestem już dużą dziewczynką i nie trzeba mnie "prowadzić za rączkę".
- Wiem, ale trudno mi to zaakceptować.- westchną ciężko.- Wolałem cię kiedy byłaś młodsza, łatwiej się tobą kierowało.
- Dupek.- trzepnęłam go w ramie i oboje się zaśmialiśmy.
- Dla czego się tak szybko wynosisz?
- Nie wiem. Harry tak zarządził.
- Kutas. Pamiętaj, jeżeli kiedykolwiek coś ci zrobi, masz mnie o tym powiadomić. Jasne?
- Tak.
- No! I tak ma być.
- Kocham cię durniu.- wtuliłam głowę w jego ramię.
- Ja ciebie też Rudy.

***
- Na pewno masz wszystko?- David molestuje mnie tym pytaniem jakiś setny raz.
- Tak, na pewno.- wywróciłam oczami.
- Dobrze.- przytulił mnie do siebie.- Masz mi tam na siebie uważać!- polecił.- I dzwonić co najmniej raz w tygodniu.
- Tak, wiem.
- To dobrze. Pa pa siostrzyczko.- zmiażdżył mnie ostatni raz w braterskim uścisku i w końcu wypuścił z ramion.
- Pa.- cmoknęłam go ostatni raz i ruszyłam w stronę sali odlotów ciągle jeszcze machając.
Usiadłam na pierwszym-lepszym wolnym krześle, stawiając moją monstrualnej wielkości walizkę obok. Harry mówił, żebym zapakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie przewidział jednak, że wszystkie moje rzeczy są niezbędne. Skutkiem tego jest to, że mój bagaż gabarytami niewiele traci do mnie samej i jest cholernie ciężki. Rozmyślania przerwał mi dzwonek telefonu. No fajnie, jak ja go teraz znajdę. Zaczęłam przegrzebywać całą torbę podręczną, modląc się, żeby telefon nie przestał dzwonić. Jest moja zguba! Szybko odebrałam.
- Halo? Harry?
- Tak. Zaszły pewne zmiany.
- Jakie?- zapytałam zdenerwowana.
- Polecisz moim prywatnym samolotem.

-------------------------------------------------------------------------------
Cześć Bejbsy!
Co tam u was? U mnie ok.
Przepraszam za ten rozdział. Wiem, jest nudny jak flaki z olejem, ale obiecuję, że następne takie nie będą.
Wprowadzam limit.
 Do następnego.
4 komentarze=nowy rozdział.

Kara xx