poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 11. Bratnia dusza.


"Zazdrości, ach zazdrości.
Tyś najczęściej wypieranym uczuciem jest"

MYŚL

  Kiedy tylko przestąpiłam drzwi, wydawało mi się jakbym przeniosła się do innego świata.
Do świata drogich alkoholi; cygar; wieszających się na ramionach bogaczy, ubranych w suknie warte roczną pensję zwykłego, szarego człowieka, patrzących z wyższością na innych kobiet i wykwintnego jedzenia, które nie mieści się na srebrnych półmiskach. Do świata, do którego kompletnie nie pasowałam.

Prowadzona delikatnie za rękę, przez Harry'ego, szłam rozglądając się w około. Tak jak sobie wyobrażałam. Stojący przy stolikach ludzie, debatujący na nie znane mi bliżej tematy; sporadyczne, dyplomatyczne śmiechy; lejące się litrami, drogie trunki; lawirujący pomiędzy stolikami, ubrani elegancko kelnerzy i muzyka klasyczna w tle.

Szłam tak błądząc myślami daleko, do póki nie wpadłam na Harry'ego, który nagle się zatrzymał.

- Anabel.- zmroził mnie spojrzeniem.
- Przepraszam.- szepnęłam mu do ucha, na co wzdrygnął się lekko.

- Och, Harry! Jakże niezmiernie miło mi cię widzieć!- zwrócił się do Harolda, stojący przy tym samym stoliku co my, gruby mężczyzna.
- Mnie również, sir Baldwin.- obaj uścisnęli sobie ręce.
- Ależ dawno się nie spotkaliśmy! Zmężniałeś od tego czasu.
- Nie da się ukryć, sir.
- I nadal nieskazitelne maniery. Jednak istnieje jeszcze jakaś nadzieja dla przyszłych pokoleń.
- Pochlebia mi pan.
- Takim osobom, jak ty, nie warto szczędzić pochlebstw.

Kiedy przysłuchiwałam się tej rozmowie, robiło mi się nie dobrze, wiec wyłączyłam się na chwilę.

- A to, jak się domyślam, twoja piękna towarzyszka.- ocknęłam się, kiedy rozmowa zeszła na mnie.- Och, gdzie moje maniery! Andrew Baldwin, do usług.- zgiął się w pół i cmoknął mnie w dłoń.
- Anabel Smith.- przedstawiłam się, zerkając na Harry'ego, który cały czas mnie obserwował swoim srogim spojrzeniem.
- Przepiękne imię, przepięknej kobiety.- Andrew cały czas jeździł żądnym wzrokiem po mojej sylwetce, uśmiechając się przy tym "uwodzicielsko". Miałam ochotę pozostawić na jego pomarszczonym, czerwonym od nadmiaru alkoholu policzku, ślad dłoni, lecz Harry, jakby przewidując moje zamiary, objął mnie ramieniem w talii, przełamując tym samym kolejną barierę naszej bliskości.

Moje ciało przeszła fala gorąca, spowodowana jego delikatnym dotykiem.

Moimi zmysłami zawładnął jego narkotyzujący zapach.

Moje mięśnie sparaliżował jego ciepły, miętowy oddech owiewający szyję i twarz.

Co ten facet ze mną robi?

Perspektywa Harry'ego

Patrzyłem jak ten stary obłapywacz taksował wzrokiem Anabel. W środku (sam nie wiem czemu) aż wrzałem ze wściekłości. Myślałem, że zaraz rzucę się mu do gardła.
Boże, Styles! Ogarnij się, to tylko twoja kobieta!

Nie mogąc już znieść tej sytuacji, oplotłem ją ramieniem w talii, patrząc jadowicie na pijanego Baldwina, który odkleił swoje świńskie oczka od Belli.
Bella... nigdy jej tak nie nazywałem... Podoba mi się to zdrobnienie. Pasuje do jej delikatnej urody.
Nie! Co ja wygaduję? Harry! Skąd u ciebie takie słabości?!

To wszystko przez tą sakramencko niewygodną kanapę.

Ledwie jej ciało zetknęło się z moim ramieniem, poczułem uścisk w żołądku i mrowienie w okolicy podbrzusza, które starałem się za wszelką cenę ignorować.

Pachniała słodko ale zarazem soczyście. Mieszanka cytrusowego żelu pod prysznic i owocowo-kwiatowej kompozycji perfumy napełniła moje płuca. Zaczarowany cudowną wonią przybliżyłem twarz do jej szyi, ocierając się prawie nosem o okraszoną słońcem skórę Anabel.

Co ta kobieta ze mną robi?

Perspektywa Anabel

- Eghm. - odchrząknął Baldwin. - Muszę was przeprosić ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. - powiedział i przed odejściem jeszcze raz obślinił mi dłoń.

Odetchnęłam z ulgą. Nie mogłam już znieść towarzystwa tego dupka.

- Muszę coś załatwić. Zostań tu i się nie ruszaj, a już na pewno z nikim nie rozmawiaj.- rozkazał Harold i zniknął wśród tłumu.

Usiadłam na jednym z pobliskich krzeseł. Po 5 minutach zastanawiania się, nałożyłam sobie na talerz czarnego kawioru i zaczęłam go jeść, przegryzając grzanką.

Nie rozumiem co takiego wspaniałego ludzie w tym widzą. Smakuje jak jajko w postaci żelka.

- Czerwony jest lepszy.- usłyszałam głos z boku, na który podskoczyłam na krześle.

Obok mnie siedziała blondynka mniej - więcej w moim wieku. Wyglądała na miłą i jej rysy twarzy oraz spojrzenie ukazywały, że jest charakterną osobowością.

- Kawior... Czerwony jest lepszy.- powtórzyła.- Z resztą wszystkie są beznadziejne. Nie rozumiem co ludzie widzą w tych dowodach rybiej aborcji.- powiedziała dziewczyna.- Tak w ogóle to jestem Carmen.- wyciągnęła do mnie dłoń.
- Anabel.- uścisnęłam jej rękę.
- Ciebie pewnie też tu ojciec przywlókł. W pełni cię rozumiem. Mój też mnie ciąga po tych drętwych imprezach pod pretekstem "zapoznania z branżą". Miałam dzisiaj nie iść, byłam umówiona na imprezę z przyjaciółką ale w ostatniej chwili okazało się, że na ten zasrany bankiet przychodzi jakiś młody fagas, którego muszę koniecznie poznać i mu się przypodobać, ponieważ: "To bogaty facet, z dobrej rodziny, prezes wielkiej korporacji więc musisz go oczarować zanim ktoś inny sprzątnie ci go sprzed nosa" ... ble ble ble. Nie mam zamiaru wdzięczyć się do jakiegoś przydupasa, tylko dla tego, że mój ojciec upieprzył sobie we łbie, że musi dobrze wydać mnie za mąż, żeby miał kto przejąć rodzinny interes. Gówno mnie obchodzi ten facet, nie mam zamiaru się stąd ruszać. A ty?- moja rozmówczyni skończyła swój monolog.
- Ja to właściwie jestem tutaj do towarzystwa.- powiedziałam speszona.
- Aaa. Och, przepraszam. Ja wiesz..., nie oceniam.
- Nie, nie o to...
- Już jestem.- moja wypowiedź została przerwana przez Harry'ego, który zajął miejsce obok mnie.

Carmen patrzyła to na mnie, to na Harry'ego. Posłała mi pełen uznania spojrzenie.

Nie wiedząc co zrobić, wsadziłam do ust widelec z kawiorem

- Kawior je się specjalną łyżeczką, żeby metal nie psuł smaku.- upomniał mnie Harry.- zażenowana odłożyłam sztuciec.
- Nie martw się. Mi też się to zawsze myli.- powiedziała Carmen, za co Harry zmroził ją spojrzeniem.

Nie mogąc się już się dłużej powstrzymać, kopnęłam go mocno w kostkę. Widziałam jak się wzdryga ale nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy. Opanowanie tego człowieka jest wręcz przerażające.

- Przepraszamy na chwilę.- powiedział i pociągnął mnie za ramię.
- Co ty robisz?- wrzasnął na mnie wściekły.
- To na co zasługujesz.- uśmiechnęłam się słodko.
- Anabel...- powiedział podniesionym głosem. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie... ale nie. Po raz kolejny dał pokaz swojej imponującej samokontroli.
- Wracaj do stolika.- syknął, a sam gdzieś powędrował.

Jak mi polecił, tak też zrobiłam.

- Sorki Anabel. Ja nie wiedziałam, że to twój facet i w ogóle...- zaczęła przepraszać mnie Carmen.
- Raczej to ja przepraszam cię za jego zachowanie. Ten facet przez cały czas zachowuje się tak jakby miał ZNPM*.- blondynka zaśmiała się.- Z resztą, nazwanie go moim kolegą jest zbyt wylewne, nie mówiąc już o określeniu "mój facet".
- Nie jesteście razem?
- W życiu! Tylko ze sobą mieszkamy.- dziewczyna uniosła do góry brwi.
- Długa historia...- mruknęłam.
- Mamy sporo czasu.- powiedziała.
- Przepraszam, czy jest tu może sos do sajgonek?- obie obróciłyśmy głowę w stronę, z której dochodził głos. Przed naszym stolikiem stał średnio wysoki blondyn z talerzem w ręku.
- A jak ten sos wygląda?- zapytałam.
- Taki pomarańczowy z czerwonymi farfoclami w środku.- blondyn błądził wzrokiem po suto zastawionym stole.
- Skąd masz sajgonki?!- Carmen rzuciła się w stronę chłopaka.
- Zamówiłem sobie z pobliskiej knajpki.- powiedział chłopak otulając talerz jak własne dziecko.- Umarłbym z głodu gdybym miał tu spędzić resztę wieczoru. To co tu podają, to nawet psu bym nie dał.
- Bratnia dusza.- powiedziała Carmen spoglądając z uczuciem na blondyna.
- Niestety chyba nie posiadamy żadnego sosu.- uśmiechnęłam się przepraszająco do niebieskookiego.
- Nie szkodzi. Zostanę tu, jeśli pozwolicie. Nie mam ochoty słuchać o spadkach na giełdzie.
- A kogo by to interesowało!- blondynka wyrzuciła do góry ręce.
- Mojego ojca.- mruknął chłopak.
- Racja, mojego też.- przytaknęła Carmen.- Siadaj. Musimy się łączyć.
- Dzięki. Niall jestem.- powiedział opadając na krzesło obok.
- Anabel.- wyciągnęłam do Niall'a rękę, którą po zastanowieniu uścisnął.
- Pewnie powinienem ci teraz pocałować rękę ale pozwolisz, że pominę ten niehigieniczny zwyczaj.
- Oczywiście. Wystarczy tych finezji jak na dzisiaj.- powiedziałam uśmiechając się.
- Carmen!- zobaczyłam idącego w naszą stronę mężczyznę w średnim wieku.- Carmen, chodź w tej chwili. Muszę cię z kimś poznać.- blondynka wywróciła oczami.
- Muszę iść. Obowiązki wzywają.- wstała i ociągając się podążyła za, prawdopodobnie swoim ojcem.

- A więc - Anabel. Co cię tu sprowadza. Bo chyba nie przyszłaś tu dla rozrywki?- zapytał Niall.
- Nie. Właściwie, można powiedzieć, że przyszłam tu z powodu pracy.
- Pracy? Jesteś dziennikarką?
- Tak, ale chwilowo bez pracy.- zaśmiałam się.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie musisz.- posłałam mu przyjazny uśmiech, którym się odwdzięczył. Blondyn przyglądał mi się dłuższą chwilę.
- Masz prześliczne oczy.- powiedział.- W ogóle jesteś bardzo, bardzo ładna.
- Dziękuję.- na moje policzki wpełzł zdradliwy rumieniec.- Opowiedz mi coś o sobie.- przerwałam niezręczną ciszę.

Perspektywa Harry'ego

Szedłem przez tłum ludzi, którzy, jak raz ustępowali mi miejsca. Czasami zastanawiam się, dla czego  wszyscy tak się mnie boją?  Prawda - wystarczy jeden telefon, żebym zniszczył dorobek ich całego życia i odebrał resztki godności ale to nie powód, żeby w moim towarzystwie przestępować z nogi na nogę, albo jąkać się. A najśmieszniejsze jest to, że gdy ktoś kto mnie nie zna, spojrzy na mnie po raz pierwszy, nie zdaje sobie sprawy jaką mam władzę. Dla tego większość osób mnie unika. Nie chce narażać się na bankructwo, albo/i samobójstwo.I pewnie to jest również powód, dla którego nie miałem nigdy stałego związku. Jak na razie kobieta, która najdłużej ze mną wytrzymała, to Anabel.
Tylko, że ona jest inna. Zuchwała, niepokorna i zadziorna. Można powiedzieć, że trafił swój na swego. Między innymi dla tego mnie tak cholernie wkurza. Bo nie chce się mi podporządkować, wszystko robi na przekór, żeby mnie wpienić. I dla tego tak diabelnie mnie do niej ciągnie.
I jeszcze teraz siedzi sobie z tym blondasem i śmieje się.
Zaraz, zaraz. Jaki blondas? Dla czego ona z nim rozmawia? Przecież jej zakazałem!

Wściekły przyspieszam kroku.

Perspektywa Anabel

- Anabel.- usłyszałam ostry głos zza siebie.
- Tak Harry?- odwróciłam się ospale.
- Wychodzimy.- warknął i złapał mnie mocno za nadgarstki wyciągając mnie z sali.

Zdążyłam jedynie powiedzieć zdezorientowanemu Niall'owi nieme "przepraszam".

- Auu Harry, to boli! Co ty robisz?!- krzyknęłam.
- Miałaś z nikim nie rozmawiać!- zaczął wydzierać się na mnie przed hotelem.
- To co, miałam siedzieć i patrzeć się na wszystkich jak sama nie wiem kto?! Trzeba było powiedzieć mi wcześniej, że tak to będzie wyglądało, to wzięłabym mp3!
- Nie wyglądałoby to tak, gdybyś była rozsądna!
- Ja jestem nierozsądna? Pfff... A tak w ogóle to puść moją rękę, bo mi krew nie dochodzi.
- Jesteś nierozsądna! Czy ty wiesz ilu tu się czai starych zboczeńców, którzy tylko czekają, żeby zaciągnąć cię za winkiel i zgwałcić? Nie wiesz!
- Tak! Nie wiem! Bo nie jestem tobą i nie pozjadałam wszystkich rozumów! I wiesz co? Mam już dość tego ciągłego wytykania mi błędów i traktowania jak jakąś gorszą od siebie! Czas przestać patrzeć na wszystkich z góry. Gruby portfel to na prawdę nie wszystko, Harry.- dyszałam z wściekłości. Harry patrzył na mnie intensywnie. Stał tak i gapił się.
- No powiedz coś, kurwa!- krzyknęłam nie móc znieść tej ciszy.
- Wsiadaj do auta.- rzekł już spokojnie, jakby wyrwany z transu.

_____________________________________________________

*ZNPM - Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego.

Hej!
Jak podoba się FOUR? 
Mnie osobiście zachwycił.
Mam nadzieję, że nowy rozdział podoba się Wam 
tak chociaż w 1%.
Do następnego!

Kara. xx


25 KOMENTARZY=NOWY ROZDZIAŁ