środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 7.(...) Ale ja już szybciej nie mogę...


"Muśnięcie sukni kobiety czystej daje radość żywszą
niż posiadanie kobiety łatwej"

Jean Jacques Rousseau.

Na samo słowo "zakupy" oczy mi się zaświeciły. Jednak mój entuzjazm zgasł kiedy przypomniałam sobie, że Harry użył liczby mnogiej. Każda kobieta wie i każda kobieta potwierdza, że zakupy z facetem, to katorga dla obu stron. "No chodźmy już." "Jak długo ci to jeszcze zajmie?" "Ile można wybierać głupią sukienkę?!" "Chyba oszalałaś? Nie zapłacę 100 funtów za parę szmelcowatych butów."- myślę, że każda "mieszkanka Wenus", która była na zakupach z facetem, słyszała te lub podobne słowa. Jednak wspólne chodzenie po sklepach staje się milsze (dla kobiety), gdy mężczyzna płaci. Tak miało być w moim przypadku. Szatański uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Idź się przebrać.- wydał polecenie Harry. Rozanielona pobiegłam do garderoby, wcześniej wyglądając przez okno. Pogoda jak zwykle chujuwa. Wybieram uniwersalny zestaw, w razie gdyby aura postanowiła się polepszyć. Pociągam rzęsy nieznacznie tuszem a usta pomadką ochronną. Wychodzę z łazienki i zderzam się z czymś. Podnoszę do góry głowę. Harry. W garniturze. Jak zwykle. Po co on się tak odstrzela? Przecież idziemy tylko na zakupy.
- Jesteś gotowa?- znowu powróciło jego srogie spojrzenie i poważny ton. A już miałam gdzieś iskierkę nadziei, że udało mi się go trochę "zmiękczyć", ale nie. On jest jak poduszka z gąbki. Nie ważne jak ją ściśniesz, ona i tak wróci do swojego pierwotnego stanu.
- Tak.- powiedziałam i poczłapałam za nim. Styles wziął ze stołu klucze i wyszliśmy, a on zamkną drzwi. Zjechaliśmy windą na parter i przechodząc przez hall znaleźliśmy się przy Range Roverze Harry'ego. Lockers odblokował drzwi, umożliwiając mi tym wejście. Zapięłam pasy i rozsiadłam się na fotelu. Odpalił samochód i ruszyliśmy z miejsca. Poczułam nie miłe ssanie w żołądku. Starałam się je ignorować, ale z każdą minutą rosło w siłę.
- Emm. Harry?- zaczęłam przymilnym głosem.
- Tak?- mrukną.
- Bo ja, no wiesz...- wydukałam.- Właściwie to nic nie jadłam i jestem trochę głodna.- zacisnął mocniej ręce na kierownicy i wziął głęboki oddech.
- Nie mogłaś zjeść w domu?
- No mogłam, ale ty mnie zacząłeś strofować i zapomniałam.- wzniósł oczy do góry.
- Dobra. Zrobię dla ciebie wyjątek, złamię swoją świętą zasadę i pojadę do Mc Donnald's.
- Co ty?- popatrzyłam na niego jak na idiotę.- Nie zjem nic z tamtąd.- wypuścił głośno powietrze.
- To KFC.
- Tym bardziej nie. Tam nawet nie mają sałatek!- Harry potarł twarz dłońmi.
- Dobrze. W takim razie, gdzie chcesz jechać?- powiedział opadając zrezygnowany na fotel.
- Do Subway'a. Tam przynajmniej są warzywa.
- Świetnie.- wziął telefon i wpisał coś, po czym wsadził I phone'a do stojaka. W samochodzie brzmiały podstawowe komunikaty nawigacji. "Jesteś- u - celu"- wydukał GPS kiedy Harry zajechał na drive thru.
Zatrzymał się przed głośnikiem do składnia zamówień.
- Dzień dobry. Co chcą państwo zamówić?- zabrzmiał kobiecy głos. Potarłam się po brodzie patrząc na menu.
- Emm. Po proszę klasyczną z podwójnym serem...- powiedziałam.- Chociaż nie.- Harry coraz głośniej stukał palcami o kokpit.- Może drwalską..., ale bez cebuli. Albo nie, jednak tą klasyczną, tylko z podwójną sałatą. Hmmm. Może bym wzięła do tego frytki...
- Wybierzesz coś kiedyś kobieto?!- cierpliwość Harry'ego się wyczerpała. Zmrużyłam oczy.
- Klasyczna z podwójnym serem.- zdecydowałam w końcu. Albo się przesłyszałam, albo babka od obsługi odetchnęła z ulgą.
- Proszę o podjechanie do następnego okienka po odbiór zamówienia.- Harry zmienił bieg i ruszył do przodu.
- O to państwa zamówienie.- podała zawiniętą w papier kanapkę Harry'emu szczupła blondynka.- należy się dwa funty i...- nie dane było jej dokończyć.
- Reszty nie trzeba.- mruknął Harry kładąc 5 funtówkę na blacie okienka i ruszył z piskiem opon.
Patrzyłam na niego zdziwiona. Odwinęłam kanapkę i wgryzłam się w nią porządnie.
- Lepiej nie naświń, bo wolisz nie wiedzieć co ci zrobię jak zobaczę chociaż malutki okruszek.- zagrzmiał groźnie. Przerwałam na chwilę przeżuwanie i kiwnęłam głową. Mieliłam dalej kanapkę.
- A ty coś jadłeś?- zapytałam w przerwie po między jednym a drugim gryzem.
- Nie.- odpowiedział chłodnym tonem.
- Dla czego?
- Bo nie byłem głodny.
- Nie można tak! Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.- spojrzałam na swoją bułkę.- Masz moją kanapkę. Ja i tak już nie dam rady.
- Nie chcę twojej kanapki.
- Co? Brzydzisz się?
- Nie! Po prostu nie mam ochoty. Przecież gdybym chciał, to bym sobie zamówił.
- Proszę.- podsunęłam mu jedzenie pod nos.- Masz to zjeść. Omijanie posiłków jest niezdrowe.
- Nie będę tego jadł.
- No już. Bez marudzenia.- wypuścił z frustracją powietrze i zabrał ode mnie kromkę uśmiechając się sztucznie. Na mojej twarzy zagościł triumfalny uśmiech. Patrzyłam jak powoli międlił kolejne kęsy.
- Kurwa!- zaklął uderzając w kierownicę pięścią, przez co odezwał się klakson.
- Co?
- Przez twoją cholerną kanapkę wjebaliśmy się w największe korki!- lustrował mnie wściekłym spojrzeniem.
- A co ci zrobiła moja biedna kanapka?
- Musieliśmy pojechać inną drogą, żeby mieć blisko Subway'a.
- Daj spokój. Już się przerzedza.- powiedziałam kładąc dłoń na jego ramieniu. Odwraca się w moją stronę i wpatruję się intensywnie w moje oczy.
- Weź rękę.- wyszeptał z trudem. Zszokowana zabrałam kończynę. Usiadł sztywno i przycisnął pedał gazu. Był spięty. Dla czego tak dziwnie zareagował na mój dotyk? Może mam brudne ręce? Oglądam dokładnie moje dłonie. Ani śladu jakiegokolwiek zabrudzenia. Zaczynam nerwowo bawić się palcami.
- Jesteśmy na miejscu.- powiedział swoim typowym, wzbudzającym respekt tonem. Podniosłam głowę. Oxford Street?
- Dla czego tu przyjechaliśmy?
- Na zakupy, a po co innego?
- Myślałam, że pójdziemy do jakiejś galerii.
- Tam nie kupimy rzeczy, których potrzebujesz.

Wyszłam z samochodu i powlekłam się za Harrym, który szedł nie ludzko szybkim krokiem. Prawie biegłam.

- Pospiesz się!- warknął zirytowany.
- Ale ja już szybciej nie mogę...- jęknęłam. Sapną z frustracją. Złapał mnie za nadgarstek i ciągnął bez jakichkolwiek ceregieli. Potykałam się o własne nogi. Wepchną mnie do jakiegoś sklepu. Nawet nie zdążyłam zobaczyć co to za marka. Burberry.
- Dzień dobry. W czym mogę...
- Nie dziękuję.- wysyczał Harry dalej ciągnąc mnie na smyka. Puścił mnie dopiero przy przymierzalniach.
- Masz tu na mnie czekać.- przykazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, wskazując na skórzany fotel i po chwili zniknął gdzieś w głębi sklepu.
Byłam w trakcie czytania 'szalenie ciekawego' artykułu o spadku populacji pingwinów Adeli, kiedy gazeta została brutalnie wydarta mi z rąk. Nade mną stał Harry.
- Przymierz to.- rozkazał mi wkładając jakąś kieckę w ręce.
Zamknęłam się w przymierzalni. Przeciągnęłam przez głowę sukienkę. Muszę przyznać, że wyglądałam w niej całkiem nieźle. Spodobał mi się jej zwiewny materiał.
- Już?
- Tak.
Otworzyłam przymierzalnię. Patrzyłam na reakcje Harry'ego. Skanował moją sylwetkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie.- powiedział kręcąc głową.
- Ale dla czego?- zaskomliłam do niego urażona.- Jest śliczna!
- Nie, bo nie.
- Harreh...- przeciągnęłam jego imię.- A w czym będę normalnie chodzić?- westchnął głęboko.
- No dobra.- pisnęłam radośnie a on tylko przykrył oczy dłonią i znowu pokręcił głową.

I w taki o to sposób mijały nam zakupy. Mniej więcej co drugi zestaw był odrzucany przez Harry'ego, ale jeżeli mi się spodobało, to wystarczyło trochę pojęczeć i ustępował. Po około godzinie zaczęłam się wygłupiać naśladując modelki a Harry albo pukał mi w czoło, albo śmiał się. Myślę, że Styles'a mogę spokojnie nazwać odstępstwem od stereotypu "mężczyzna na zakupach". Zabawa była przednia, a czas mijał w przyjemnej atmosferze dla obojga z nas. Właśnie wkładałam na siebie czarną sukienkę, która była ostatnią pozycją do zmierzenia.

Perspektywa Harry'ego.

Anabel wyłoniła się zza kotary. Stanęła tyłem do mnie. Sukienka idealnie podkreślała jej figurę. Fikuśne wiązania na plecach dodawały jej seksapilu. Wyglądała zniewalająco. Jest zdecydowanie najseksowniejszą kobietą jaką widziałem. A było ich trochę...
Wstałem z fotela i podszedłem blisko niej. Przejechałem ręką po jej talii i nachyliłem się w stronę szyi...
____________________________________________

Hejka!
No cóż... Rok szkolny za pasem.
W związku z tym, niestety rozdziały nie będą pojawiały się w środku tygodnia.
Będę się starała publikować next'y w weekendy.
Dziękuję bardzo za wszystkie miłe słowa.
Spisaliście się świetnie, więc  powiększam limit. :)

Kara xx.

8 komentarzy=nowy rozdział



wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 6.(...) Jesteś ortodoksyjnym żydem czy wyznawcą jakiejś innej, chorej idei?


"Szczerość jest przywilejem odważnych."

MYŚL

Otwieram oczy i oślepiają mnie promienie słoneczne. Sięgam ręką po telefon. 8.15. I ten żałosny moment, gdy mógłbyś spać przez cały dzień, ale twój zegar biologiczny decyduje inaczej. Wzdycham ciężko, rozciągam się i zwlekam z łóżka. A tak mi się dobrze spało! Łóżko wodne, to coś, co każdy powinien mieć. Z 'szalonym entuzjazmem' idę do kuchni. Potrzebuję czegoś co postawi mnie na nogi - kofeiny. Przy wyspie kuchennej siedzi Harry, z rozłożoną na blacie gazetą i filiżanką espresso w ręku. 
- Dzień dobry.- mówię przecierając jeszcze zamglone od snu oczy.
- Dobry.- powiedział 'uprzejmie'.- Jak się spało?- zgryźliwość w jego głosie można było wyczuć na kilometr.
- Sądząc po ironicznym tonie, na pewno lepiej niż tobie.- burkną coś ze złością pod nosem.
- Gdzie masz kubki.- zapytałam przeszukując szafki. Pewnie większość osób nie szperałaby komuś bez pozwolenia po kuchni, ale ja nie mam z tym problemu. Skrupuły to akurat coś, czym nie zostałam hojnie obdarowana przez Boga.
- Są w...
- O już mam.- na reszcie to ja weszłam mu w słowo, a nie on mi. Zadowolona z siebie wzięłam czarny kubek w białe kropki. Zaczynam darzyć większą sympatią białe wnętrza wszystkich nowoczesnych domów, patrząc przez pryzmat tego, że prawie wszystko w mieszkaniu Harry'ego jest czarne lub z domieszką czarnego. Podziwiam go za to, że nie dostał jeszcze depresji. Albo dostał, a ja tego nie zauważyłam. Stawiam naczynie pod dyszą ekspresu i po małych perypetiach wybieram odpowiedni program. Zajmuję miejsce na przeciw Zielonookiego. Skanuję wzrokiem jego sylwetkę. Biały t-shirt i jak przypuszczam, czarne rurki. Mówiąc szczerze, bez garnituru wygląda mniej poważnie. Jednak coś w jego ciele przyciąga moją uwagę. W oczy rzucają mi się czarne wzory zdobiące jego lewą rękę od połowy wierzchu dłoni, pewnie do końca ramienia, sądząc po przykrytym w 1/2 materiałem rękawu  koszulki, statku pirackim. Jak to możliwe, że wcześniej ich nie zauważyłam? Przypominam sobie wszystkie stylizacje w jakich go widziałam, dochodząc do wniosku, że w każdej miał przykryte ramiona. Patrząc na charakter jego pracy i ogólny wizerunek jaki ze sobą prezentuje, tatuaże pasują do niego, jak pięść do twarzy. Jednak dodają mu one drapieżności. Myślę, że są pewnego rodzaju manifestem.
- Po co ci te tatuaże?- pytam. Unosi wzrok z nad gazety. Jego oczy nie wyrażają nic. Bije od nich zimna obojętność i nienormalne opanowanie.
- Moje tatuaże, moja sprawa. Jeżeli kiedyś będę na tyle pijany, że ci o nich opowiem, możesz czuć się usatysfakcjonowana. Nie czekałbym jednak na to.- powiedział stanowczo.
Mój zapał do rozmowy opadł. Dla czego on nie może być normalny? Dla czego nie można z nim po prostu porozmawiać? Jestem towarzyską osobą i potrzebuję kontaktu z innymi ludźmi. Jego skrytość i tajemniczość zaczyna mi ciążyć. Zapowiada się ciężkie 12 miesięcy.
- Powiedz mi.- zaczęłam zbierając łyżeczką piankę z kawy.- Jak to jest, że masz takie wielkie mieszkanie i nie masz żadnego pokoju gościnnego?- patrzyłam na mojego rozmówcę wyczekująco. Chwilę mnie ignorował, ale kiedy chrząknięciem dałam mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru odpuścić, poddał się.
- Nie mam żadnych znajomych ani przyjaciół którzy mogliby zostawać u mnie na noc. Nie mam żadnych przyjaciół. Nie wdaję się z ludźmi w bliższe znajomości. Czysto biznesowe.- powiedział uniwersalnym tonem i wrócił do czytania czasopisma. Zrobiło mi się go szkoda. Każdy powinien mieć kogoś z kim mógłby od czasu, do czasu zamienić słowo. Podzielić się swoimi zmartwieniami albo radostkami. Nie wyobrażam sobie prowadzenia takiego samotniczego trybu życia jak on. Sugerując się jednak jego wypowiedzią, izoluje się od innych na własne życzenie. Człowiek zagadka.
- Nie czujesz się czasem samotnie?- Miałam wrażenie, że przez dosłownie sekundę się spiął, ale natychmiast się naprężył, jakby z zamiarem przyjęcia jakiegoś wyimaginowanego ataku.
- Nie.- stwierdził twardo.
- Nigdy?- spojrzałam na niego nie dowierzając. Każdy czasem czuje się samotny.
- Nigdy.-  rzekł pewny swego.
- Nawet kiedy masz ochotę na seks?- wypaliłam bez namysłu. Lockers zaszczycił mnie swoją uwagą. Na jego twarzy przebijały się objawy rozbawienia, które mimo starań Styles'a wyłapało moje bystre oko.
- Nawet wtedy.- zaśmiał się pod nosem.
- Nie wierzę.- oparłam się o krzesło nonszalancko zakładając ręce na piersi.
- To uwierz.
- Kłamiesz.
- Nie.
- Tak.- zaczęłam się z nim sprzeczać.
- Nie.
- Tak.
- Jesteś męcząca.
- Ty również.
- Odczep się.
- Dobrze wiesz, że nie mam takiego zamiaru.- wypuścił ze świstem powietrze.
- Po prostu nie mam ochoty na seks. Nie interesuje mnie on.- zaczęłam się śmiać.
- Pfff...- prychnęłam.- No na pewno. Masz 20 lat i mówisz mi, że nie interesuje cię seks? Każdy facet w twoim wieku się nim interesuje, a większość wręcz świata poza nim nie widzi. Jesteś ortodoksyjnym żydem czy wyznawcą jakiejś innej, chorej idei?
- Nie. Po prostu...
- Jesteś gejem.- wymierzyłam w niego oskarżycielsko palec.
- Nie!- zaprzeczył desperacko.
- Poddaję się.- uniosłam ręce do góry.- Oświeć mnie, bo ja nie mam już pomysłu.
-  Najzwyczajniej w świecie nie mam czasu zajmować się tak błahymi sprawami jak seks. Mam o wiele więcej rzeczy na głowie niż większość "facetów w moim wieku".- naśladował moją wcześniejszą wypowiedź.- Z resztą, nawet gdyby mnie on interesował, zawsze mógłbym iść do burdelu. Nie potrzebuję od razu dodatkowego pokoju.- powiedział wyraźnie zadowolony ze swojego przemówienia.
- To smutne.- stwierdziłam wpatrując się bezmyślnie w ścianę.
- Co?- spojrzał na mnie pytająco.
- Twoje życie.- westchnęłam.
- Moje życie?- zapytał rozbawiony.- A to niby dla czego?
- No bo tak. Nudna praca.- posłał mi urażone spojrzenie.
- Co? Taka prawda.- kontynuowałam.- Zero znajomych i jeszcze brak ochoty na seks. Ja na twoim miejscu dawno bym się powiesiła.- zaczął się śmiać. Ale nie tak nerwowo. Wręcz przeciwnie. Szczerze i perliście.
- Twoja szczerość jest rozbrajająca.- powiedział w końcu, kiedy się wreszcie ogarnął.
- A dla czego miałabym owijać w bawełnę? Nie lubię wymijających odpowiedzi, podtekstów i innych tego typu rzeczy.
- Nigdy nie spotkałem tak bezpośredniej osoby jak ty. W tym zakłamanym świecie potrzebne są tego typu ludzie. Zdecydowanie można uznać to za zaletę.- uśmiechnęłam się na jego wypowiedź.
- Czy to był komplement?- zapytałam teatralnie unosząc jedną brew.
- Myślę, że tak.- ukazał rząd swoich idealnie równych i białych jak świeżo spadły śnieg zębów. On jest taki uroczy! Dla czego ukrywa to wszystko pod zasłoną dymną z oschłości i arogancji? Nie rozumiem jego zachowania. Ale przysięgam sobie, że go rozgryzę!
- A ty?- Harry wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co ja?- patrzyłam na niego zdziwiona.
- Jak sobie radzisz z napięciem seksualnym?- zapytał z chytrym uśmieszkiem. Pewnie myślał, że załatwił mnie własną bronią. Biedaczek...
- Cóż. Wbrew tego co pewnie obstawiasz, nie obniżyłam swojego libido do minimum i mimo braku faceta nie mam ochoty wyruchać wszystkiego co się rusza.- Szatyn popatrzył na mnie z zaciekawieniem.- A z resztą.- wzruszyłam ramionami.- Zawsze mam wibrator.- wyszczerzyłam się.
- Jesteś niemożliwa.- pokręcił tylko głową śmiejąc się przy tym.
- Dopiero mówiłeś, że męcząca.
- A ty najpierw mianowałaś mnie ortodoksyjnym żydem a potem stwierdziłaś jednak, że jestem gejem. I kto tutaj jest niezdecydowany Skarbie?
- Po 1. Nie jestem niezdecydowana. Mam więcej zdecydowania niż niejeden facet. Po 2. Po prostu rozważałam wszystkie opcje. A po 3. NIE MÓW DO MNIE SKARBIE!- dokładnie przeliterowałam ostatnie zdanie.
- Dobrze... Skarbie.- zaczął się ze mną droczyć. Spiorunowałam go spojrzeniem. Przyłożyłam usta do brzegu kubka i pociągnęłam z niego łyk napoju, który zaraz wyplułam z powrotem, bo smakował jak siuśki. Nie to, że piłam siuśki.
- I widzisz Durniu? Przez ciebie wystygła mi kawa!- zbeształam go.- Swoją drogą, powinieneś zainwestować w nową kawę do ekspresu, albo nowy ekspres. Gorszej kawy w życiu nie piłam.
- Och. Zapomniałem ci powiedzieć, że wrzuciłem do wody odkamieniacz.- wybałuszyłam na niego oczy. Podbiegłam szybko do zlewu i kilkanaście razy przepłukałam usta wodą.
- Ty idioto!- zaczęłam na niego wrzeszczeć.- Mogłam się otruć! Czy ty w ogóle myślisz co robisz?! Kto o zdrowych zmysłach odkamienia rano ekspres, kiedy właśnie o tej porze większość osób potrzebuje czegoś co postawi ich na nogi!- złapałam się za włosy i wzięłam głęboki oddech.
- Przepraszam.- mruknął zmieszany.
- Dobra.- westchnęłam.- Mamy jakieś plany na dzisiaj?
- Tak.
- Jakie?
- Zabieram cię na zakupy. Trzeba czymś zapełnić twoją garderobę.
__________________________________________________________

Witam, witam i o zdrowie pytam.
Jak tam?
Rozdział wcześniej. Jakoś tak zaczęłam go pisać już w czwartek i dzisiaj dostałam weny, więc stwierdziłam, że nie ma sensu trzymać go aż do czwartku, czy piątku.
Trochę krótki, ale musiałam zakończyć w tym momencie.
Podnoszę poprzeczkę. Mam na dzieję, że nie zawiedziecie mnie. :)
Do tej pory spisywaliście się świetnie.

Kara xx.

6 komentarzy=nowy rozdział

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 5.(...) Ordnung muss sein.


"Daj szansę temu czego pozornie nie lubisz,
może Cię zaskoczyć..."

MYŚL

(...)
- Jak to masz jedno łóżko?- powiedziałam nie dowierzając.
- No tak to.- powiedział wzruszając ramionami.
- Ty chyba sobie żartujesz?!- wyrzuciłam ręce w górę.- Proponujesz mi, żebym z tobą zamieszkała. BA! Ty mnie do tego podstępem zmusiłeś, a teraz mi mówisz, że masz jedno łóżko?! Ty chyba jesteś nie poważny!
- Nie pomyślałem nad tym wtedy. Z resztą, do niczego cię nie zmuszałem! Sama się zgodziłaś! Podjęłaś dobrowolnie taką decyzję.
- Ha! No tak. Najlepiej zwalić całą winę na mnie! - zaśmiałam się gorzko.- Boże... Jak można być takim idiotą, żeby proponować komuś mieszkanie wiedząc, że ma się jedną sypialnię?! Za grosz rozumu...- pokręciłam głową.- I jeszcze mi powiedz, że mam spać razem z tobą?- spojrzałam na niego, kpiąco zakładając ręce na piersi.
- Nie. Oczywiście, że nie. Będę spał na kanapie w swoim gabinecie. Zajmiesz moją sypialnię.- tym to mnie nieźle zaskoczył. Bardziej spodziewałam się tego, że zostanę położona na podłodze. Czyli jednak Styles ma chociaż trochę poszanowania do kobiet. Moje zdenerwowanie ucichło.
- No chyba, że tak.- powiedziałam już normalnym tonem.
- Chcesz zobaczyć resztę domu?- zapytał obojętnie.
- Tak.- mruknęłam. Podążyłam za Harrym. Z salonu przenieśliśmy się się do kuchni. Oczywiście, również urządzona w nowoczesnym stylu. Ma jednak u mnie plusa, za to, że w całym domu nie jest biało jak w szpitalu. Nie mówię jednak, że nie wprowadziłabym tu większej ilości barw. Następnie prowadzi mnie do sypialni, w której z kolei króluje biel, brąz i czerń. Nie wliczając niezaścielonego łóżka, nie ma tu żadnej oznaki, że ktokolwiek zamieszkuje ten pokój. Żadnych ramek ze zdjęciami, albumów, książek...nic...kompletnie nic. Tylko parę dekoracji. Oprócz tego, ten okropny, wręcz nie ludzki porządek. Czuję się jakbym zwiedzała sklep IKEA. Wszystko idealnie poukładane, ani jednej drobinki kurzu na meblach. Nienawidzę pedantyczności. Lubię mieć czysto, ale to już jest przesada. Dom ma być miejscem relaksu, odpoczynku. A jak mam czuć się dobrze gdzieś, gdzie jest jak w muzeum? Brakuje tylko tabliczek "Prosimy nie dotykać eksponatów". Uffff. Oddychaj Anabel, oddychaj. Sama nie wiem dla czego mnie to tak zbulwersowało. Ostatnio mam jakieś wahania nastroju. Raz chce mi się płakać a innym razem mam ochotę rozerwać coś ze wściekłości. Gdyby nie to, że wczoraj dostałam okresu, to pomyślałabym,  że jestem w ciąży. Jedyna rzecz, która mnie mocno zastanawia, to po co tu tyle drzwi? Jak na razie naliczyłam trzy. SZALEŃSTWO. Tak jak się domyśliłam, mijając sypialnię, trafiamy do łazienki. I znowu brąz. Myślę, że nie obraziłabym się za taką łazienkę. Tylko NA JAKĄ CHOLERĘ MU W ŁAZIENCE TELEWIZOR?! Czy bez napromieniowania nie może się skupić na tym co robi, czy co?
- I tu chyba koniec naszej wycieczki.- powiedział beznamiętnym tonem.
- Mówiłeś coś o gabinecie.
- TAM NIE WOLNO CI WCHODZIĆ!- wysyczał przez zęby.
- Ponieważ?- zaczęłam się z nim droczyć. Tak na prawdę gówno mnie obchodzi co on tam ma.
- Bo JA TAK MÓWIĘ. Jasne?
- Nie toleruję DY-KTA-TU-RY.- powiedziałam w ten sam sposób co on.
- A ja sprzeciwu.
- Ups. To chyba trafiła kosa na kamień.- widziałam jak jego pięści coraz bardziej się zaciskają.
- Przestań się ze mną kłócić.- warkną.
- HA HAHHA. Oczywiście generale. Ordnung muss sein*.- zasalutowałam. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Ale nie. Zamkną na chwilę oczy i jego szczęka oraz ręce powoli się rozluźniły.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie. Nie możesz tam wchodzić, i już.- odwrócił się na pięcie i wymaszerował wołając coś, że wejście do mojej garderoby jest w sypialni. Wzruszyłam ramionami, opuściłam łazienkę i walnęłam się na łóżko. Wsadziłam głowę w poduszkę. Pachniała nim. Mieszanka jaśminowego proszku do prania ze zdecydowaną przewagą mięty zniewalała moje zmysły. Ścisnęłam pościel w rękach i zaciągnęłam się nieziemskim zapachem pozwalając aby mną zawładną. To jest jak narkotyk. Przejmuje kontrolę nad moim ciałem.

Harry nie może się o tym dowiedzieć...

Zeskakuję z łóżka jak oparzona. Oddycham ciężko. Przez moje ciało przechodzi gwałtowna fala gorąca. Nie rozumiem co się ze mną dzieje.

Ale to zdecydowanie nie jest nic dobrego.

Trzeba to zwalczyć...

... w samym zarodku.

Zdejmuję z siebie dżinsową kurtkę która zaczyna mnie dusić. Mam ochotę rozedrzeć ubrania, które mam na sobie. Pali mnie.

Pali od środka.

T-shirt, rurki, para converse'ów  i czarna bielizna lądują na ziemi. Lodowata woda z prysznica oblewa moje ciało. A ja zamiast doznać szoku termicznego, wreszcie czuję ulgę. Mój oddech się normuje. Mam wrażenie, że spadające na mnie krople wyparowują.Wychodzę i otulam się ręcznikiem, który uprzednio wyciągnęłam z szafki.
Sama właściwie nie wiem co mi się stało. To było dziwne...

Bardzo dziwne...

Czuję odrazę patrząc na ubrania, które przed paroma minutami zdjęłam. Nie mam jednak innych rzeczy. Przeciągając przez siebie kolejno spodnie i bluzkę, czuję się jakbym na własne życzenie oplatała się linami, które mnie więziły. Wychodzę na bosaka z sypialni. Harry siedzi na kanapie z laptopem na kolanach i przegląda jakieś wykresy.
- Harry?- czuję się dziwnie. Właściwie nigdy nie nazywałam go po imieniu w jego obecności.
- Tak.- mruknął obojętnie.
- Nie orientujesz się może, gdzie jest moja wal...
- W hallu.- uprzedził moje pytanie odpowiedzią.
- Aha.- kiwnęłam głową i poszłam do wcześniej wspomnianego miejsca. Wzięłam "monstera" i wtaskałam go do sypialni. No. I teraz strzelamy, które drzwi prowadzą do mojej garderoby. Wybrałam te po lewej. I trafiłam jak kulą w płot. Rozglądam się w około. Garderoba Harry'ego. Mam nie odpartą ochotę poszperać mu tutaj. Hmm. Głupio będzie jak mnie nakryje... Pieprzyć to!
Przejeżdżam ręką po powieszonych na wieszakach, idealnie wyprasowanych marynarkach. Większość z nich jest czarna lub ciemnogranatowa. Mijam strefę marynarek i przenoszę się do koszul. Ich jest tutaj chyba najwięcej. Przeróżne wzory, kolory, fasony jakie tylko ci się zamarzą. Znajduje się tutaj również nie mniejszy wybór płaszczy. Na prawdę jest ich wiele. Biorę w dłoń rękaw jednego z nich. Jego miękka faktura przyjemnie łaskocze moje knykcie. Kaszmir. Spoglądam na metkę. 'Burberry'. 95% kaszmir. Tak jak myślałam. Skanuję wzrokiem kolekcję botków. Brązowe, rude, czarne, lakierki, motocyklowe, z brokatem... WHAT? Brokat?! Dobrze... powiedzmy, że to normalne.
- Znalazłaś coś ciekawego?- usłyszałam ochrypły głos, na którego dźwięk podskoczyłam z przerażenia. O framugę drzwi opierał się Harry. Skanował z ciekawością i rozbawieniem (?) moje ciało.
- A żebyś wiedział.- powiedziałam wyciągając ze stojaka brokatowe botki.Uśmiechną się na ich widok. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Mam do nich słabość.- odparł ze stoickim spokojem.- Nie potrafiłem się im oprzeć w sklepie.- uniósł prawy kącik ust do góry. On jest przeuroczy.
- Kolejny punkt do zapisania na liście: "Dziwactwa Harry'rgo Styles'a". Ma słabość do brokatowanych botków. Jesteś kopalnią niespodzianek Styles.- zaśmiał się.
- A jest taka lista?
- Jak widać.
- Mógłbym wiedzieć jakie są inne punkty na tej liście?
- Hmmm... Nie, to są bardzo poufne informacje.
- Ahh...- uśmiechną się.- No tak. To nie wypytuję.
- Prawidłowo.- skinęłam głową uśmiechając się.
- Ale miej się na baczności.
- Czemu?
- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, kotku.- uśmiechną się tajemniczo i opuścił pomieszczenie zostawiając mnie kompletnie oniemiałą. Ten człowiek zmienia się jak pogoda w górach. Raz wydziera się na mnie o byle gówno, a potem mówi zagadkami i czaruje mnie tym swoim niezaprzeczalnym urokiem osobistym.

Potrzebuję snu.

Wychodzę z garderoby i zaczynam przeszukiwanie mojego bagażu w celu znalezienia piżam. Mniej-więcej po 3 minutach w rękach trzymam moje nakrapiane one piece. Pozbywam się ubrań i zakładam piżamę. Gaszę światło i kładę się do łóżka.
Jego zapach jest tak intensywny, że mam wrażenie, że mnie przenika. Kręcę się po łóżku nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji do spania. Na domiar złego zaczynam czuć nie miłe ssanie w żołądku. Nie! O tej porze się nie je. Wyciągam z torebki mój odtwarzacz mp3 i włączam playlistę pt: "Na bezsenność". Anielski głos Adelle koi moje zmysły i powoli przenosi do krainy "mlekiem i miodem płynącej".

Perspektywa Harry'ego

Zamykam klapę mojego Macbook'a, odstawiam go na stolik kawowy i kieruję się do łazienki. Przyciskam włącznik do światła i w mojej sypialni ginie ciemność. Na łóżku leży postać, której sylwetkę rysuje ciasno owinięta kołdra. Pod wpływem impulsu podchodzę do prawej krawędzi mebla. Spoglądam na śpiącą Anabel. Słyszę jej miarowy oddech. Długie, gęste rzęsy spoczywają spokojnie w dolnym zaokrągleniu oczu dziewczyny. Bez konkretnej przyczyny czuję dziwne łaskotanie w okolicy żołądka. Ignoruję je. Biorę z szuflady w garderobie parę bokserek i idę pod prysznic. Kąpię się i idę do 'łóżka'. Kładę się na okropnie nie wygodnej kanapie. Nie mogę zasnąć.
Sam nie wiem co mnie napadło. To ona powinna gnieść się na tej pieprzonej sofie. To ja powinienem być tam gdzie ona teraz. Powinienem położyć ją w salonie...

... ale nie mogłem.

Jakaś bezwzględna siła w moim wnętrzu mówiła: " To jej miejsce. To ty jesteś skazany na jutrzejszy ból pleców. Nie możesz jej tego zrobić". I poddałem się.

Ona nieświadomie mnie kontroluje.

Jestem przemęczony.

Odpędzam od siebie kłębiące się w mojej głowie myśli i zasypiam.
__________________________________________________________

* "Porządek musi być" po niemiecku.
Hejka!
Nie wiem co napisać...
Hmmm. Po prostu mam na dzieję, że chociaż trochę się wam podobała piąteczka. :)
Limit pozostaje ten sam.

Kara xx.

5 komentarzy=nowy rozdział

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 4.(...) Harry Dupek-Styles i jego jelenie nogi.


"Nowe miejsca, nowi ludzie
a serce tak samotne..."

MYŚL
(...)
- Zaraz, zaraz. Ale dla cze...
- Nie powinno cię to obchodzić.- warkną sucho.- Idź do Gate'a numer 13. Obsługa cię pokieruje.
- Dobrze.- odpowiedziałam tak samo 'uprzejmie' jak on.
- Mój szofer będzie czekał na ciebie na Heathrow.
- Przecież miałam lądować na Stansted.
- A co za różnica?! I tak zawiozę ci dupę pod sam dom! Boże, czy ty zawsze musisz zadawać tyle bezsensownych pytań?!- wrzasną do telefonu.
- A mogę chociaż wiedzieć jak wygląda ten twój szofer? Czy mam chodzić z tabliczką: "Przygarnij mnie."?!
- Te informacje nie są ci potrzebne.
- Tak, no oczywiście! Po co mi to?!- prychnęłam.- Będę wołać po całym lotnisku: "Poszukuję szofera, który zawiezie mnie do domu Harry'ego Styles'a." .
- Wiesz, na prawdę nie mam czasu na słuchanie twoich głupot. Cześć.- sykną i się rozłączył. Co za dupek! W co ja się wkopałam?! Boże. Nie wiem jak ja wytrzymam rok. Jeszcze nawet się z nim dzisiaj nie spotkałam, a już mam go dość.
Wzdycham ciężko, biorę mojego "monstera" za uchwyt i ciągnąc go za sobą, kieruję się do gate'a trzynastego. Przy bramkach stała szczupła brunetka, która gorączkowo się rozglądała. Jej wnikliwe spojrzenie spoczęło na mnie.
- Proszę się pospieszyć!- ponagliła mnie. Szłam za nią do przezroczystych drzwi automatycznych, gdzie 'przejął' mnie siwiejący już mężczyzna, który wyglądał na przyjaznego. Mój bagaż został zabrany przez młodego chłopaka. Szliśmy zebranym krokiem przez kamienną płytę lotniska. Moim oczom ukazał się imponującej wielkości odrzutowiec. Weszłam ostrożnie po schodkach. Jego wnętrzu też niczego nie brakowało. Usiadłam na pierwszym-lepszym fotelu i zapięłam pasy bezpieczeństwa. Stewardessa zaczęła rutynowo swój pokaz. Patrzyłam na niego znudzona. Kiedy skończyła, sprawdziła czy jestem zapięta i odeszła a z głośników wybrzmiał komunikat pilota, informujący o starcie. Silniki przyspieszyły i rozpędzając się na pasie startowym, wzbiliśmy się w powietrze. 
Tutaj aż pachnie pieniędzmi. Nie chce wiedzieć ile to kosztowało, ani ile szczepionek na malarię można by kupić za równowartość tego samolotu. Źle się czuję pośród tego przepychu w czystej postaci, myśląc o tym, że gdzieś na świecie ludzie umierają z głodu. Na samą myśl, że jego mieszkanie wygląda podobnie, albo nawet bardziej ocieka bogactwem dostaję mdłości. Wyrzuty sumienia mnie chyba zabiją.
- Czy coś mogę dla pani zrobić?- zapytała się mnie blondynka, z tak białymi zębami, że ich blask raził mnie w oczy. Ledwie powstrzymałam się od krzyknięcia: "Zabierz mnie stąd".
- Nie, dziękuję.- uśmiechnęłam się delikatnie i rozłożyłam na fotelu, po czym zasnęłam.
***
- Proszę panią.- usłyszałam cichy głos i poczułam czyjąś rękę na ramieniu.- Jesteśmy na miejscu. Gwałtownie się podniosłam. Nade mną pochylała się ta sama kobieta która robiła pokaz.
- Och, dziękuję.- wstałam i ruszyłam do wyjścia.
- Dziękujemy i zapraszamy ponownie.- powiedział z uśmiechem ten sam chłopak. który odebrał mój bagaż. Teraz monster czekał w dole schodków. 
- Dziękuję.  odpowiedziałam i zeszłam na dół. Chwyciłam walizkę i ruszyłam do budynku. Szłam przez długi korytarz. Zakręt, zakręt. W lewo, w prawo, na wprost. O już koniec! Nie, jednak nie. Znowu skręt. Mijam kolejne drzwi i kolejne, i kolejne. To zdawało się nie mieć końca. Od taszczenia monstera rozbolała mnie już ręka. Na reszcie! Koniec!!! Przeszłam przez odprawę celną i wyszłam na ogromną halę. Nie no. Ten Harry jest kompletnie nie odpowiedzialny! Jak ja mam niby znaleźć kogoś kogo nie znam, w tym tłumie?! Przecież tu jest lekko licząc 300 osób! Przepycham się bliżej wyjścia. To co widzę, z deczka mnie dziwi. Wśród ogromu ludzi, udaje mi się wy haczyć Harry'ego. Jak zwykle ma 
telefon przy uchu. Sposób w jaki jest ubrany, co tu dużo mówić, cholernie mnie zaskakuje. Nie ma na sobie garnituru, jak podczas wszystkich spotkań ze mną (a było ich 2). Miła odmiana. A ta czapka zdecydowanie dodaje mu diabelsko uroku. Ugh! Muszę się otrząsnąć. Przyspieszam kroku. Dzieli mnie od niego:

100...
50...
30...
10...
1 metr.

Kończy rozmowę, chowa telefon do kieszeni i mierzy mnie wzrokiem.
- Czyli to ty jesteś tym tajemniczym szoferem?
- W rzeczy samej.- powiedział.- Choć.- odwrócił się na pięcie i ruszył do przodu.
- Ehm?- chrząknęłam.- Może byś mi pomógł?- zapytałam wskazując na monstera.
- Och. Tak.- powiedział i odebrał mi walizkę. Pieprzony gentleman. Pff.. I wysłuż się tu facetem!
Szedł tak szybko, że musiałam biec za nim truchtem. Harry Dupek-Styles i jego jelenie nogi. Doszliśmy do (pewnie jego) czarnego Range Rover'a. Otworzył bagażnik i wrzucił do niego mój bagaż. Trzasną klapą.
- Boże, kobieto! Czego ty tam do cholery napakowałaś, że to jest takie ciężkie?!
- Same najpotrzebniejsze rzeczy.- uśmiechnęłam się słodko. Pokręcił tylko głową i usiadł na miejscu kierowcy. Wnętrze samochodu przepełniał przyjemny zapach jaśminu. Wszystko było tak czyste, że bałam się czegokolwiek dotknąć. Samochód ruszył, a z głośników wybrzmiały pierwsze dźwięki "Crawling Up A Hill".
- Katie Melua?- spojrzałam na niego zdziwiona.
- Tak.- odpowiedział, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Aha.
- Co w tym dziwnego?
- Nic. Po prostu... Nie spodziewałam się po tobie tego typu muzyki.
- Jej głos mnie uspokaja. A ja nie spodziewałem się, że ją poznasz. Większość osób zna ją tylko z "Nine Milion Bicycles".
- A szkoda. To na prawdę świetna artystka. Lubię jej muzykę. Ma piękny głos.
- Prawda.- ostatnie słowo rozdarło ciszę. Milczeliśmy przez resztę drogi.
Wpatrywałam się w krajobrazy za szybą. Wysokie wieżowce a gdzieś w oddali London Eye. Ludzie zabiegani, ciągnące się sznury samochodów a to wszystko na tle mającemu się ku zachodowi słońcu. Londyn jest piękny. Nagle skręciliśmy w boczną drogę. Auto zatrzymało się pod wysokim apartamentowcem. Zdziwiłam się. To już tu?
- Ty tutaj mieszkasz?
- Tak.
- Myślałam, że masz jakąś ogromną willę, czy coś w tym stylu.
- Kupowanie rezydencji z zamiarem mieszkania w niej samotnie, jest kompletnie bez sensu. A poz tym. Nie miałbym szans znaleźć jakiegokolwiek domu w centrum Londynu. Stąd jest wszędzie blisko. Nie znalazłbym lepszej lokalizacji.
- Racja.
Wyszliśmy z samochodu i skierowaliśmy do drzwi wejściowych. Przeszliśmy przez hall, przywitani przez portiera krótkim: "Dobry wieczór". Podeszliśmy do windy. Harry wydobył z portfela jakąś kartę, przyłożył ją do czytnika i metalowe skrzydła się rozsunęły. Weszliśmy do środka a Lockers nacisną jedyny guzik, oprócz tego, który informuje o zacięciu się windy. Nadal milczymy. Wyjeżdżamy na, sama nie wiem które piętro i opuszczamy windę. Gęstą ciemność rozprasza światło. Na czarnym tle ścian namalowane są na biało galopujące sylwetki koni. Wygląda to na prawdę pięknie.
- Wow. To jest na prawdę...
- Oryginalne? Tak wiem.
- Jesteś miłośnikiem koni?
- Nie określiłbym siebie w ten sposób. Po prostu uważam, że to są niezwykle piękne istoty. Bardzo tajemnicze. To mnie w nich fascynuje.- powiedział otwierając drzwi do apartamentu.
Całe mieszkanie utrzymane było w nowoczesnym stylu, w różnych odcieniach szarości. Ściany salonu pomalowane były na kolor grafitowy i limonkowy. Na środku stała czarna, skórzana kanapa. Myślę, ze będzie mi tu dobrze. O ile nie umrę z samotności...
- Ładnie tu.- powiedziałam.
- Taaa. Tylko jest jeden problem.
- Jaki?
- Mam tylko jedno łóżko.
___________________________________________________________

Cześć Skarbki!
Jak tam, co tam?
Na wstępie, chcę was z całej siły uściskać za te wszystkie miłe słowa. No kocham Was normalnie! Jak to wszystko czytałam, to tak mi się cieplutko na sercu zrobiło.
Zwiększam limit do 5.
Mam prośbę do wszystkich którzy czytają Sweet Deal i mają konta na Bloggerze czy Googlach. aby dodali się do obserwatorów.  Będzie to z korzyścią i dla mnie i dla was.
Do czytania.

Kara. xx
5 komentarzy=nowy rozdział


piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3.(...) Wolałem cię kiedy byłaś młodsza, łatwiej się tobą kierowało.


"I choć trudno w to uwierzyć,
akceptacja kosztuje."

Katarzyna Nosowska.

Na reszcie na miejscu. Brama otwarta, czyli David jest w domu. On nigdy jej nie zamyka. Wjeżdżam na posesję i parkuję swoje BMW przed domem. Nawet nie mam zamiaru myśleć o wyciąganiu teraz tych wszystkich bibelotów z bagażnika. Jestem tak zmęczona tą podróżą, że sama ledwie utrzymuję się na nogach. Wysiadam z samochodu i kieruję się do drzwi, które oczywiście są nie zamknięte. Ja nie wiem, ten człowiek wszystko zostawia wy otwierane na oścież, zapraszając złodziei do środka. Zastanawiam się, po co nam jakiekolwiek zabezpieczenia, skoro on nawet nie z kwapi się przekręcić klucza w drzwiach.
Kiedy tylko przestąpiłam próg, owiał mnie cudowny zapach ciasta francuskiego z brzoskwiniami w syropie. Powiesiłam parkę na wieszaku i ściągnęłam buty.
- Mmmm. Miód na moje nozdrza.- powiedziałam wchodząc do kuchni.
- Ha! Widzisz, ja wiem czym ci dogodzić.- powiedział Dave przytulając mnie do siebie.
- No to ba!- prychnęłam całując go w policzek.
- Wcześnie jesteś. Nie zdążyły się jeszcze upiec.
- A tam. Masz coś konkretnego? Bo JA BYĆ GŁODNA.- poklepałam się teatralnie po brzuchu.
- No chyba, ty nie nażarta istoto.- powiedział podnosząc pokrywkę garnka z którego parowała woń spagetti.
- Ja ci dam nie nażartą istotę.- trzepnęłam go w ramie. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Tęskniłam za tobą głupku!- powiedziałam tuląc się do jego torsu, bo górował nade mną  wzrostem, mimo, że mam  1.74 cm.
- Ja za tobą też mała.- pogłaskał mnie po głowie.
David, jak się można domyśleć, jest moim bratem. Przyrodnim. Oprócz tego, Brazylijczykiem. Tak. Zdecydowanie jesteśmy ciekawym rodzeństwem. Historia Dave'a jest dość smutna, jednakże z Happy End'em. Moi rodzice od zawsze uwielbiali podróżować. Włóczyli się po całym świecie. I kiedy mieli po 27 lat, pojechali do Brazylii, gdzie w przydrożnym rowie znaleźli 2 tygodniowego Day'a. Starali się od 2 lat o dziecko, jednak bez skutku. Więc nawet nie zastanawiając się, po załatwieniu wszystkich formalności, adoptowali i już prawnie jako ich syna zabrali go do Anglii. Mówili, że zakochali się w Nim od pierwszego wejrzenia. A dwa lata później urodziłam się ja.
Nigdy nie było między nami jakiś większych spięć. Zawsze jakoś się dogadywaliśmy. Z resztą, mamy tylko siebie. Dave zawsze się mną opiekował. Jesteśmy ze sobą bardzo związani. I właśnie dla tego tak boję się mu powiedzieć o tym, że przeprowadzam się do Londynu. Ba! I to do obcego faceta! Wolałabym nie widzieć jego reakcji. Trudno. Nie ma przebacz. Muszę mu powiedzieć.
- No siadaj księżniczko.- powiedział zajmując miejsce nad talerzem przede mną. Usiadłam na krześle i zaczęłam nawijać makaron na widelec. Nagle jakoś odebrało mi apetyt. Żułam bez przekonania kluski z sosem, błądząc gdzieś daleko myślami.
- Nie smakuje ci?- zapytał.
- Smakuje, jasne, że smakuje. Jest pyszne jak zawsze.
- To dla czego tak grzebiesz w tym talerzu?
- A tak jakoś...
- Co cię dręczy?
- Nic.
- Przecież widzę. Jesteś beznadziejnym kłamcą, a poza tym, znam cię na wylot. Gadaj. I to już!- westchnęłam ciężko. No to zaczynamy spowiedź.
- Pamiętasz jak powiedziałam ci, że dostałam pewną propozycję?
- No pamiętam.- wsadził porcję spagetti do ust.
- No więc, to nie jest taka zwykła propozycja.
- Ok, przejdź do rzeczy.
- Za 2 dni przeprowadzam się do Londynu. Będę dziewczyną do towarzystwa.- mina mu zrzedła. Widelec który trzymał w ręcę, upadł z brzdękiem na kamienny blat wyspy. A potem zaczął się śmiać, tak głośno i szczerze, jakby usłyszał żart roku.
- Tym to mnie rozbawiłaś.- otarł łzę śmiechu, która czaiła się w kąciku jego oka.- Żartujesz prawda?- spoważniał.
- Nie.
- Nie pozwolę ci.
- Nie pozwolisz mi, co?
- Nie ma mowy, żebyś była "panienką przy boku".
- Ty tu nie masz nic do gadania!
- Nie? Jestem twoim bratem! Mam się tobą opiekować.- nasze głosy były podniesione.
- Dave! Nie potrzebuję opieki 24 na dobę. Mam do jasnej cholery 20 lat!
- Ale zachowujesz się jakbyś miała 5! Nawet nie znasz tego faceta! I jeszcze mi powiedz, że z nim zamieszkasz!- krzykną.
- Tak. Zamieszkam z nim! Z resztą, ty też go nie znasz! Nawet nie wiesz jak ma na imię!
- Nie potrzebuję znać jego inicjałów, żeby stwierdzić, że jest nienormalny!
- Nie normalny? Po czym to wnioskujesz?!
- Po tym, że udało mu się ciebie omamić! Co ci obiecał? Pieniądze? Seks?
- Obiecał, że załatwi mi moją wymarzoną pracę!- krzyknęłam.
- No ciekawe jak?- popatrzył się na mnie z lekceważącą miną, zakładając ręce na piersi.
- Bo ma mnóstwo kontaktów! Jest bogatym biznesmenem! I ma na imię Harry.
- Boże, jesteś taka naiwna Anabel. I ty uważasz, że nie potrzebujesz nadzoru?! Jakiś stary dziwkarz namącił ci w głowie, a ty uwierzyłaś w każde jego denne kłamstwo!
- Nie jest żadnym dziwkarzem! Kim ty jesteś, żeby go oceniać?! A tak na marginesie, to on ma 20 LAT!- wrzasnęłam ostatni raz i krztusząc się własnymi łzami wybiegłam po schodach do mojego pokoju. Trzasnęłam z wściekłością drzwiami i zmęczona tą całą kłótnią osunęłam się po ścianie na podłogę.

Schowałam twarz w dłoniach i pozwoliłam dać upust we łzach, wszystkim kumulującym się od dawna we mnie emocjom. Jeszcze nigdy w życiu nie pokłóciłam się tak z David'em. Boże! Co ten chłopak ze mną zrobił?! Przez niego skaczemy sobie do gardeł z własnym bratem! Ale teraz nie mogę się już z tego wycofać. Podpisałam umowę. Klamka zapadła.
Płakałam tak pewnie z 15 minut. Czułam ogromną ulgę. Wyrzucenie wszystkiego z siebie na prawdę pomaga. Byłam jednak tak wyczerpana, że nie miałam siły się podnieść. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi.
- Bella, skarbie. Przepraszam.- mówił łagodnym głosem David.
- Ha! Teraz skarbie!- prychnęłam. Słyszałam jak wzdycha.
- Anabel..., proszę. Wpuścisz mnie?
- Zastanowię się.
- No nie bądź taka, Rudy (czyt. Rudi).- nienawidziłam kiedy tak mnie nazywał. Wstałam i otworzyłam drzwi. Wymierzyłam siarczystego liścia w jego prawy policzek.
- Au!- jękną.- Za co to było?
- Za to, że się na mnie wydarłeś.- spoliczkowałam go po raz drugi.- A to za to, że nazwałeś mnie Rudy.
- No dobra. Lepiej ci?- powiedział pocierając dłonią twarz.
- Tak.- wyszczerzyłam się.
- Chociaż tyle.- mrukną i oboje się roześmialiśmy.
- Przepraszam cię, że byłem taki zły, ale na prawdę się wściekłem.- wziął mnie w ramiona.- Wybaczysz?- zrobił minę kota z Shrek'a.
- Mooooże.- przeciągnęłam  kręcąc głową.- No wiesz głupku, że tak!
- Chciałem to usłyszeć.- wywróciłam oczami.
- Ale to nie zmienia faktu, że przesadziłeś robiąc z tego taką awanturę.
- Wiem, ale ja się o ciebie martwię Ana. Jesteś moją jedyną, małą siostrzyczką. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził.
- Rozumiem, ale musisz się pogodzić z tym, że jestem już dużą dziewczynką i nie trzeba mnie "prowadzić za rączkę".
- Wiem, ale trudno mi to zaakceptować.- westchną ciężko.- Wolałem cię kiedy byłaś młodsza, łatwiej się tobą kierowało.
- Dupek.- trzepnęłam go w ramie i oboje się zaśmialiśmy.
- Dla czego się tak szybko wynosisz?
- Nie wiem. Harry tak zarządził.
- Kutas. Pamiętaj, jeżeli kiedykolwiek coś ci zrobi, masz mnie o tym powiadomić. Jasne?
- Tak.
- No! I tak ma być.
- Kocham cię durniu.- wtuliłam głowę w jego ramię.
- Ja ciebie też Rudy.

***
- Na pewno masz wszystko?- David molestuje mnie tym pytaniem jakiś setny raz.
- Tak, na pewno.- wywróciłam oczami.
- Dobrze.- przytulił mnie do siebie.- Masz mi tam na siebie uważać!- polecił.- I dzwonić co najmniej raz w tygodniu.
- Tak, wiem.
- To dobrze. Pa pa siostrzyczko.- zmiażdżył mnie ostatni raz w braterskim uścisku i w końcu wypuścił z ramion.
- Pa.- cmoknęłam go ostatni raz i ruszyłam w stronę sali odlotów ciągle jeszcze machając.
Usiadłam na pierwszym-lepszym wolnym krześle, stawiając moją monstrualnej wielkości walizkę obok. Harry mówił, żebym zapakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie przewidział jednak, że wszystkie moje rzeczy są niezbędne. Skutkiem tego jest to, że mój bagaż gabarytami niewiele traci do mnie samej i jest cholernie ciężki. Rozmyślania przerwał mi dzwonek telefonu. No fajnie, jak ja go teraz znajdę. Zaczęłam przegrzebywać całą torbę podręczną, modląc się, żeby telefon nie przestał dzwonić. Jest moja zguba! Szybko odebrałam.
- Halo? Harry?
- Tak. Zaszły pewne zmiany.
- Jakie?- zapytałam zdenerwowana.
- Polecisz moim prywatnym samolotem.

-------------------------------------------------------------------------------
Cześć Bejbsy!
Co tam u was? U mnie ok.
Przepraszam za ten rozdział. Wiem, jest nudny jak flaki z olejem, ale obiecuję, że następne takie nie będą.
Wprowadzam limit.
 Do następnego.
4 komentarze=nowy rozdział.

Kara xx